logo

Obserwatorzy

środa, 3 sierpnia 2016

GRANICA ÓSMA: Losy ludzkie połączone nićmi przeznaczenia

Witam Was serdecznie po małej przerwie, stęskniliście się za mną? Bo ja za Wami bardzo. Ciekawa jestem co porabialiście przez te dwa tygodnie. Jeśli chcecie to podzielcie się ze mną swoimi wakacyjnymi przygodami w komentarzach, a tymczasem zapraszam na nowy rozdział!

  Siedząc w sali biologicznej trzy dni po spotkaniu z wyrzutkami w opuszczonym laboratorium, próbowałam skupić się na lekcji. Moje starania nie były zbyt owocne i chociaż genetyka bardzo mnie interesowała, myśli miałam zajęte innymi sprawami.
– Ej, smutasie, ocknij się. – Poczułam delikatne szturchnięcie w ramię.
            – Panienko Valiere! Proszę zejść w końcu na ziemię. Skoro tak bardzo panienka się nudzi na mojej lekcji, to rozumiem, że już wszystko umiesz. W takim razie proszę podać mi przykład klona stworzonego sztucznie i dwa przykłady klonów naturalnych. – Spojrzałam zdezorientowana na mojego ławkowego partnera. Vincent dyskretnie wskazywał końcem długopisu na swój zeszyt.
Temat: Genetyka zaawansowana. Wprowadzenie do klonowania.
Momentalnie doznałam olśnienia.
– Przykładem naturalnych klonów są np. bliźniaki jednojajowe oraz bakterie, które rozmnażają się poprzez podział. Klon sztuczny to chociażby słynna owieczka Dolly. – Nauczycielka zmarszczyła niezadowolona brwi, a jej aura zmieniła barwę na zieloną. Była zła i zawiedziona, że nie ma dziś szansy nikomu postawić jedynki. Ja za to czułam się, jakbym urwała się z kosmosu. Głowę miałam taką nienaturalnie lekką, a mój mózg pracował na zdecydowanie wyższych obrotach. Przed oczami pojawiały mi się przeróżne obrazy, jakbym była żywym kalejdoskopem. Nie potrafię sprecyzować tego, czy bardziej mi się to podoba, czy przeraża. Jednak nie miałam dużo czasu, by się nad tym zastanowić. Już po chwili zakręciło mi się w głowie od nadmiaru napływających informacji. Uczucie, które w tej chwili mi towarzyszyło, można by porównać do robiącego się popcornu. Na początku tylko kilka ziarenek napiera na zamknięte opakowanie, ale z czasem jest ich coraz więcej i więcej, aż w końcu rozrywają papierową paczuszkę. To było to. Mój mózg nie mieścił się już czaszce i teraz próbował się wydostać, niestety, kości skutecznie mu to uniemożliwiały, co poskutkowało wulkanem bólu wydostającego się z głowy. Zachwiałam się niebezpiecznie na krześle, z którego bym spadła, gdyby nie to, że blondyn podtrzymał mnie za ramiona. Nie mam pojęcia, jakim cudem znalazł się za moimi plecami w ułamku sekundy, ale w tej chwili mało mnie to nie obchodzi. Liczy się przede wszystkim pulsujący ból głowy.
– Panienko Valiere, czy panienka dobrze się czuje? – spytała zmartwiona belferka. Nic nie widziałam, docierała do mnie tylko bezgraniczna ciemność, ale oczami wyobraźni widziałam zmartwione miny wokół siebie. Wszyscy byli przejęci, nie tylko profesor Baert, która była za mnie odpowiedzialna, ale także Vincent, który stale mnie zaczepia i zawsze mogę liczyć na jego złośliwość, również klasa, dla której od kilku lat byłam niczym więcej, jak tylko pośmiewiskiem. Ich uczucia stały nie niemalże namacalne i docierały do mnie z potrójną siłą. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie nawet zduszonego jęku, od nadmiaru intensywnych doznać aż zwymiotowałam na ławkę. – Panie Boyer proszę zabrać panienkę Vivianne do higienistki, panna Melodie pójdzie po sprzątaczkę. – Jakby przez mgłę słyszałam, jak nauczycielka wydaje rozkazy. Dźwignęłam się na miękkich nogach i próbowałam samodzielnie złapać równowagę, odpychając przy tym blondyna, ale w tym samym momencie kolana się po de mną ugięły. Po raz kolejny chłopak uratował mnie przed spotkaniem z podłogą i widząc, że nie jestem zdolna do samodzielnego poruszania się, nie zważając na moje nieudolne protesty, wziął mnie na ręce. Przez oczami miałam pustkę, umysł przysłonięty gęstą mgłą, powoli, krok po kroku zapadałam w błogą nieświadomość.
* * *
            – Która godzina? – Mimo iż obudziłam się już dłuższą chwilę temu, wciąż miałam zamknięte oczy i udawałam, że śpię. W pomieszczeniu wyczuwałam znajomą aurę. Nie miałam pojęcia, do kogo należy, wiedziałam tylko to, że na pewno skądś ją znam. O głowę też mogłabym się założyć, że to nie blondyn cały czas ze mną przebywał. Właśnie dlatego tyle czasu udawałam, że wciąż jestem nie przytomna. Próbowałam zrobić analizę wibracji duszy i dopasować ją do kogokolwiek, ale gdy nie się to nie udało, pomyślałam, że jak nie będę dawać znaku przytomności, to ten ktoś zostawi mnie w spokoju. Nie wiem, ile czasu minęło, ale po mimo upływających minut wciąż uparcie trwał przy mnie. Może i moje zachowanie jest śmieszne i dziecinne, ale za wszelką cenę nie chciałam natknąć się na Celestię, którą unikałam jak ognia od kilku dni. To właśnie dlatego odstawiałam taką szopkę. Ale wiecznie jej unikać nie mogę, więc postanowiłam zaryzykować i się zdemaskować.
– Już po drugiej – usłyszałam znajomy głos i przeklęłam w myślach. Z deszczu pod rynnę… Wiedziałam, po prosu wiedziałam. To było do przewidzenia. Los nigdy nie był mi przychylny, ale tą kwestię zostawiam na potem. O to, co zdarzyło się w pokoju narad Wyrzutków, powód, dla którego chciałam unikać każdego z nich.
* * *
            – W naszym azylu obowiązuje kilka zasad.
– Pytanie tylko, czy będziesz nam wierna?
         – Wierny to może być wierzący swojej religii, lojalny sługa, a posłuszny pies. Jako przyjaciel będę godna zaufania, a jako partnerka dawać nadzieję i wspierać – zadeklarowałam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło… A, nie! Jednak wiem. Nienawidzę, jak ktoś próbuje mieć nade mną kontrolę. Gdybym dała im pozytywną, prostą odpowiedź na ich pytanie, to tak jakbym nakleiła sobie na czoło karteczkę napisem: nie mam własnego mózgu, wykorzystujcie mnie do woli. Nie, dziękuję, nie piszę się na coś takiego. Moja duma by tego nie wytrzymała. Nie jestem stworzona do przyjmowania rozkazów. W czasie mojego wewnętrznego monologu, do moich uszu dotarł stłumiony chichot dziewczyny. W głosie Christophera nie było za to słychać nawet złamanej nutki rozbawienia.
– Proszę, proszę… Chyba trafił nam się wyszczekany robaczek – zakpił najwyraźniej lekko rozdrażniony usłyszaną odpowiedzią, ale na mnie nie robiło to najmniejszego wrażenia. Niech się kryje za tymi swoimi mentalnymi tarczami i udaje nie wzruszonego, mnie i tak nie oszuka.
– Nie traktuj nas jak robale, mięśniaku – wyrzuciłam z siebie. Ten wielkolud na co najmniej kilometr emanuje zniewagą. A żeby go piorun kiedyś kopnął w to jego rozdęte ego. Mam dość jego pewności siebie i lekceważenia mnie. Może i jestem nikim, nic nie wartym śmieciem, ale to nie daje mu prawa do pomiatania mną. Nikomu nie pozwolę ze mnie szydzić. Zawsze byłam lekko wybuchowa, przez co ludzie się mnie bali. Czasem przerażałam nawet samą siebie, ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Ten dupek działał mi na nerwy. Pff… I jeszcze to pytanie: czy będę im posłuszna. Co to ma być? Niech mi jeszcze założą obroże z wbudowanym paralizatorem na szyję i przywiążą do słupa w piwnicy.
– Nie miałam pojęcia, że w Waszej rodzince panuje taka cukierkowa atmosfera.  - kontynuowałam - Musicie być tu bardzo szczęśliwi jako nic nie znaczące insekty – zakpiłam, zwracając się do kogoś, kto stał za moimi plecami. – Aż się rzygać chce, jak o tym myślę.
– Trochę pokory, młoda – skarcił mnie szatyn. – Pokaż, na co Cię stać, a może wtedy zasłużysz na mój szacunek i będziesz mogła sobie szczekać na prawo i lewo o czym dusza zapragnie. Ale pamiętaj o jednym: małe pieski szczekają najgłośniej. – Nie no, zaraz wyjdę z siebie. Jestem pewna, że cała moja twarz jest już od dawna czerwona ze złości, ponadto jestem tak rozwścieczona, że równie dobrze para mogła by mi wychodzić uszami.
– Oj, dajcie już spokój. Potrzebujecie siebie nawzajem – wtrąciła rudowłosa. Gdyby nie ona, to rzuciłabym mu się do gardła. Z całych sił trzymałam rozszalałe nerwy na wodzy. Nigdy, nie okazuj słabości, nigdy nie okazuj słabości. Cholera, nie działa. Potrzebne mi coś mocniejszego. Najlepiej wyżyłabym się na czymś fizycznie, ale akurat przypomniały mi się słowa kogoś mądrego: Nie daj się sprowokować ludziom. Gdy ktoś jest dla Ciebie złośliwy, nie bądź złośliwy w zamian. Kiedy ugryzie Cię wściekły pies, a ty mu oddasz w ten sam sposób, sam staniesz się wściekłym psem. Czy chcesz się zniżać do jego poziomu, Vivianne? – Zadałam sobie pytanie i natychmiast miałam gotową odpowiedź.
– Nie potrzebuje kogoś, kto swoich podopiecznych traktuje jak śmieci – wypaliłam jak najspokojniej potrafiłam, i chodź głos mi drżał od nadmiaru emocji, w oczach miałam zdecydowanie .
– A ja nie potrzebuję swoich szeregach kogoś, kto będzie burzył wszystkie mury, które udało nam się dotychczas zbudować, tylko dlatego, że jemu się coś nie podoba. Światem rządzą określone zasady, których najczęściej trzeba się trzymać, a nie robić, co się komu żywnie podoba. Barbarzyństwo i brak dyscypliny doprowadzają do chaosu, którego my próbujemy uniknąć. Sztuką jest się dopasować – wypalił i mimo że miał trochę racji, nie mogę się z nim zgodzić. Chociażby z czystej złośliwości mogłabym się spierać z nim do końca życie, ale tu chodziło o coś zupełnie innego.
– Bycie elastycznym jest przydatne, to prawda. Należy akceptować świat takim jakim jest, ale nie można na niego godzić. Poddając się panującym obecnie regułą, nic się nie osiągnie. Trzeba płynąć pod prąd, aby coś zmienić i otworzyć ludziom oczy. Tak przy okazji, to jak na takiego dupka masz silne poczucie sprawiedliwości – Syknęłam i wyszłam. Po prostu musiałam się stamtąd jak najszybciej ulotnić. Miałam go już serdecznie dość. Ruszyłam więc pośpiesznym krokiem w stronę windy, by nie musieć dłużej na niego patrzeć. Gdy urządzenie zatrzymało się na parterze z charakterystycznym dla siebie dźwiękiem, cała pewność siebie i determinacja ze mnie uleciała. Poczułam się strasznie mała i otoczona przez nieznane, jak dzikiem zwierzątko zamknięte w zoo. Największym moim zmartwieniem było to, że nie miałam bladego pojęcia, którędy mam iść, aby wydostać się na powierzchnię. Zrobiło mi się nie dobrze na myśl o tych wszystkich korytarzach pod ziemią. Wiem tylko tyle, że z hali trzeba iść przez około 20 minut kanałami – to nie wiele i na pewno nieprzydatne. Może i bym sobie poradziła, gdybym tylko za pierwszym razem liczyła skręty, pod warunkiem oczywiście, że bym o tym nie zdążyła zapomnieć. Ta… Niestety, starość nie radość.
– Wyprowadzić Cię? – Usłyszałam za sobą znajomy głosik należący do Elizy. W jej tonie nie było słychać już tego radosnej akcentu, co wcześniej.
– Byłoby miło – odpowiedziałam z jak największą uprzejmością, na jaką było mnie teraz stać. Uśmiechnęłam się do niej lekko, by pokazać, że jestem przyjaźnie nastawiona. Gdy na nią spojrzałam, dostrzegłam, że dziewczyna jest czymś przejęta. Nie odwzajemniła mojego gestu.
– O co się pożarliście? – Spytała bez zbędnych ceregieli. Podoba mi się jej bezpośredniość. Zdezorientowana opowiedziałam jej całe zajście, nie pomijając przy tym żadnych szczegółów, ani własnych odczuć związku z tą sytuacją. Czułam, że mogę jej zaufać. Myślę, że obdarzyłam tę młodziutką kruszynkę sympatią, gdy tylko ujrzałam ją po raz pierwszy. Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to bliźniaków też polubiłam.
    Gdy po jakże urokliwym spacerze wśród tuneli pełnych szczurów i brzydko pachnącej wody wreszcie wydostałam się na świeże powietrze, pożegnałam się z nastolatką i czym prędzej pognałam do domu. Byłam nie tylko rozczarowana dzisiejszym wypadem, ale także roztrzęsiona kłótnią. Nie tego się spodziewałam po opowieści Celestii. Wyobrażałam sobie ich zupełnie inaczej. Stworzyłam sobie swój własny obraz przedstawiający paczkę „przyjaciół”, a gdy okazało się, że nie pasują do mojego opisu, że nie spełnili moich oczekiwań, wszczęłam awanturę i uciekłam. Zachowałam się jak idiotka i największy tchórz! Powinnam była dać im szansę, chociażby na ten jeden dzień. Zaślepiona wyidealizowanym obrazem, zapomniałam, że oni również tak, jak normalni ludzie posiadają wady i odrębne, unikalne osobowości. W końcu nie wszystkich da się lubić, ale każdemu trzeba pozwolić się wykazać. Zawsze coś nas może zaskoczyć.
        Wszystkie uczucia kłębiące się we mnie zamieniły się na wstyd, który uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Nigdy w życiu nie czułam się tak okropnie. Ciągle mimowolnie wracałam myślami do wydarzeń z dzisiejszego dnia i za każdym razem miałam przez to ochotę wyskoczyć przez okno. Jak to możliwe, że mam takie wyrzuty sumienia? Po krótkiej chwili postanowiłam wziąć zimny prysznic. Liczyłam na to, że lodowata woda zmyje ze mnie wszystkie przykre wspomnienia. Po raz kolejny tego dnia się zawiodłam. Zapomniałam bowiem o jednym: wspomnienia nigdy nie umierają. Trzymają się Ciebie kurczowo aż do śmierci, choćby nie wiem co.
Nie bardzo wiedziałam, co dalej ze sobą zrobić. Usiłowanie spędzenia kilku godzin w objęciach Morfeusza nie wchodziło w rachubę. Bezsenność skutecznie mi to umożliwiała. Z braku lepszego zajęcia, albo może inaczej. Z braku jakiegokolwiek zajęcia, postanowiłam złapać w ręce księgę. Ćwiczenie zdolności parapsychicznych to najlepsze i jedyne możliwe zagospodarowanie mojego wolnego czasu. Leżenia na łóżku i podziwiania sufitu oczywiście nie biorę pod uwagę. Po za tym wizja skupienia myśli na czymś pożytecznym daje szanse na uwolnienia się chodź na trochę od dręczących koszmarów dnia.
Następnym rozdziałem w książce były praktyki medytacyjne. Wprowadzenie ciała i umysłu w ten stan poszerza horyzonty, odblokowuje zmysły, które zaczynają reagować na paranormalne receptory, wzmacnia potencjał i takie tam. Podoba mi się to w takim samym stopniu co przeraża. Cała ta sprawa z ulepszeniami ciała i umysłu przyprawia mnie o dreszcze, bo nie bardzo wiem, czego mogę się dokładnie po tej przemianie spodziewać. W dodatku podejrzewam, że coś, co brzmi tak kolorowo i przynosi takie korzyści, niesie ze sobą ogromny trud, piekielne zmęczenie, setki treningów i przy okazji jest okupione cierpieniem. W końcu nic za darmo. To właśnie czyni praktyki medytacyjne i naukę poszczególnych punktów apetycznymi, ale i pikantnymi kąskami. Jest ryzyko, jest zabawa, a ja lubię wyzwania. Nie ma nic lepszego niż pokonywanie swoich słabości.
Gdy robiąc coś, czuję strach, mam wrażenie jakbym… Jakbym była szczęśliwa. Im bardziej paraliżujące i silne jest doznanie, tym bardziej mam ochotę to zrobić. Adrenalina towarzysząca mi przy tym sprawia, że czuję, że żyję. To wszystko powoduje, że uśmiecham się przez łzy, bo uświadamiam sobie, że to jedyna rzecz, która odrywa mnie od szarej codzienności. Jedyna, która sprawia, że monotonna egzystencja upodabnia się do życia.
* * *
       Uchyliłam powieki i przyzwyczajając się do oślepiającej jasności sterylnego pomieszczenia, ujrzałam Elizę. Siedziała na krześle przy moim tymczasowym łóżku i obserwowała mnie uważnie swoimi błękitnymi tęczówkami.
      – Co ty tutaj robisz? To prywatna placówka, nie wpuszczają tutaj nikogo po za uczniami i najbliższą rodziną – zauważyłam. Mój głos brzmiał okropnie. Czuję, jakbym miała w gardle Saharę. Dziewczyna natychmiast podaje mi szklankę z przezroczystą cieczą. Wypijam od razu całą zawartość i dopiero po tym dostaję odpowiedź.
– Gdy tak nagle zniknęłaś, zaczęliśmy się martwić. Postanowiliśmy wziąć Cię pod lupę. Ja zajęłam się obserwacją szkoły i okolicznych parków, a bliźniaki monitorowali resztę miasta oraz Twój dom, dodatkowo szukali Cię z naszym zaufanym specjalistą. Celestia starała się Ciebie wyśledzić na własną rękę, ale poddała się pierwszego dnia ze względu na nasze problemy z zasilaniem. Razem z Chrisem i dwoma innymi członkami zajęli się tym problemem – wyjaśniła z charakterystycznym dla wyrzutków uśmiechem.
– Niezła organizacja, ciekawe jak z efektami – mruknęłam po cichu przypominając sobie rozmowę z ich przywódcą.
– Wiesz, Vivi, Christopher to mój starszy brat… – podjęła, a ja spojrzałam na nią zaciekawiona. – Gdy rodzice dowiedzieli się o naszej inności, po prostu nas porzucili. Spakowali się jednego dnia, gdy my byliśmy w szkole i ślad po nich zaginął, a my wylądowaliśmy na ulicy. Miałam wtedy sześć lat, a on dziewięć.
– Teraz masz około 14, prawda?
– Trzy dni temu miałam urodziny. Niezłe wyczucie,  od tego czasu minęło…
– Osiem lat… – Szepnęłam, głos mi drżał. Było mi szkoda tej kruszynki. W jak dotąd radosnej dziewczynie jest teraz tyle smutku, że aż udzielił mi się jej ponury nastrój. Ona tylko zaśmiała się przez łzy. Próbowała je powstrzymać, ale marnie jej to wychodziło. Po kilku nieudanych próbach miałam jej dość.
– Jeśli nie potrafisz powstrzymać płaczu, to tego po prostu nie rób. A najlepiej, jeśli nie ukrywa się przed światem swoich uczuć. Samej siebie i tak  nie oszukasz.  Śmiej się, jeśli jesteś szczęśliwa, płacz, gdy jesteś smutna. Nie duś w sobie tych uczuć. Zawsze lepiej się wypłakać, wyrzucić z siebie całą frustrację. Wtedy znów będziesz mogła się uśmiechnąć. Inaczej wszystkie emocje kłębiące się w Tobie zniszczą Cię psychicznie.
– To nie jest takie proste – jęknęła. Wiem o tym.
– Nie bój się swoich uczuć, bo kiedyś może się okazać, że to jedyne, co Ci pozostało. – Wzięła się w garść.
– Wiem, że mój brat jest trochę surowy, pewny siebie, arogancki i wymagający, ale w równym stopniu co troskliwy, odpowiedzialny i inteligentny. Przez ten cały czas sięgną opiekował. Od razu zrezygnował ze swojego dzieciństwa, by się mną zająć. Dorósł aż za szybko tylko po to, by móc mnie chronić przed  niesprawiedliwością świata. Codziennie przez te lata był dla mnie jednocześnie starszym bratem, ojcem, najlepszym przyjacielem, nauczycielem i powiernikiem. Jestem świadoma tego, że nie robi piorunującego pierwszego wrażenia na ludziach, ale jako nasz przywódca spisuje się świetnie. Stara się być konsekwentny, sprawiedliwy i wprowadza porządek. Załagodził burzliwe relacje między nami, gdy powstawała nasza grupa. Każdy z nas miał kiedyś tak cięty język jak ty – zażartowała, ale mnie nie było do śmiechu. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie odezwałam się, między nami zapadła głucha cisza.
– Z resztą… Wiesz, jacy są chłopcy w tym wieku – zagadnęła. – Lubią się popisywać i wywyższać. Taki syndrom samca alfa mu się udzielił – zachichotała a moje kąciki ust powędrowały w górę.
– Nie, nie wiem, ale rozumiem aluzję.
– Dołącz do nas, Vivi. Chciałabym mieć taką siostrzyczkę, jak ty. Wszystkim przyda się nowa twarz i zadziorny charakterek. Świeżość, którą wniesiesz dobrze nam zrobi. Wszystkim. I Tobie, i nam. – Rozpędziła się i z euforii wstała, przewracając krzesło.
– A co, jeśli się mylisz, jeśli okaże się, że jestem wredną pindą, po czym wszyscy mnie znienawidzicie? – Słowa z trudem przechodziły mi przez gardło. Nie chciałam psuć jej humoru. Jest jeszcze młoda, dlaczego los nie mógł jej oszczędzić? Dlaczego ludzie nie mogli? Po globie krąży zbyt wiele bestii, by ten świat miał przyszłość. Ludzie cierpią fizycznie i psychicznie, popełniają samobójstwa, są wyśmiewani, poniżani, żyją w ubóstwie, na ulicach w upale i na mrozie, głodują, chorują, umierają. Nie mają rodzin, miejsca, do którego mogli by wrócić. A inni? Inni mają to tam, gdzie kończy się kręgosłup. Żyją zamknięci w swoich światach, zaślepieni przez egoistyczne zachcianki. Są znieczuleni na cierpienie innych. W głowach tych kreatur góruje „ja”. Biznesmeni, królewscy potomkowie, miliarderzy, dziedzice, każdy z nich ma tyle pieniędzy, że mogli by nimi wymiotować, a mimo to wciąż im mało. Są skąpi i nie pomogą nikomu. Gdyby chociaż jeden z tych nadętych, obrzydliwie bogatych snobów odpuścił sobie tego jedenastego mercedesa, albo szóstą plazmówkę do swojej piętnastopokojowej willi z basenem, w której mieszka z psem i przekazał pieniądze za nie biednym, to jestem pewna, że nie ucierpiałby zbyt mocno. Za to kilkunastu potrzebujących mogłoby być ocalonych. Problem tego świata polega na tym, że ludzie widzą tylko i wyłącznie swoje potrzeby i nieprzerwanie dążą do powiększania swojego majątku oraz pozycji kosztem bliźnich. I chociaż nieustannie czułam i byłam zmuszana do oglądania upadającego świata, sama niewiele z tym robiłam. Powód jest prosty: nienawidzę ludzi. Właśnie to czyni mnie takim samym śmieciem jak reszta populacji. Strasznie mi było szkoda Eli za to, co spotkało ją ze strony śmiertelników i nie chciałam niszczyć jej szczęścia i uśmiechu moimi wymysłami i tchórzowskimi wymówkami, ale to było silniejsze ode mnie. Dręczące myśli zżerały mnie od środka. Moje obawy były uzasadnione: po pierwsze zupełnie nie potrafiłam obchodzić się z ludźmi, czego świetnym przykładem jest moja kłótnia z Chrisem, po drugie jestem pewna, że wszyscy już o niej słyszeli i będą mieli jakieś uprzedzenia. Możliwe, że nie dadzą mi szansy na pokazanie siebie.
Odbieranie jej radości sprawiało, że sumienie wypalało mi dziurę w mózgu, wyrzuty sumienia z powodu ostatnich zdarzeń i mojego dziecinnego zachowania skręcały mi żołądek domagając się odprawienia pokuty za popełnione czyny. Spojrzałam na nią z wahaniem, wcześniej nie miałam na to odwagi, było mi wstyd. Wciąż się uśmiechała, sprawiała wrażenie niewzruszonej. Podziwiam ją za jej siłę, ja wciąż jestem jeszcze słaba. Jej moją nadzieją i motywacją, po mimo tak wielu krzywd pozostała diamentem bez skazy. Nie uszkodzona przez zatruty świat. Przynajmniej takie sprawia wrażenia, i choć jej aura promienieje czystością, nie potrafię dotrzeć do jej myśli. Nie wiem, jakie demony skrywa w sobie.
– Zamiast czekać, zacznij żyć, Vivianne. Nie martw się takimi drobnostkami. Wszyscy potrzebują trochę czasu na klimatyzację w nowym otoczeniu, a każdy odmienny charakter, jak już mówiłam, nadaje wartości naszej grupie. Ludzie miewają swoje złe dni, ale najważniejsza jest tolerancja i różnorodność. – Przez chwilę analizowałam jej słowa. Wiedziałam, że ma rację i nie mogłam się jej nadziwić. Taka młoda, a taka mądra. Gdyby tylko więcej ludzi myślało w ten sposób. Ci przeklęci rasiści, handlarze niewolników, i reszta powinni od dawna smażyć się w piekle.
Mówi się, że od czasu do czasu na świecie pojawiają się idioci, którzy chcą go zmienić. Wszyscy nazywają ich szaleńcami, bo mają własne, lepsze idee i pomysły na funkcjonowanie społeczeństwa. Ludzie powiadają wtedy, że porywają się z motyką na słońce, ale prawda jest taka, że to właśnie ci wariaci są tymi, którzy przewodzą rewolucją  i faktycznie ten świat zmieniają. Takimi szaleńcami są właśnie Wyrzutki, a przynajmniej taką mam nadzieję.
– Zaufam Ci, El – Z jej ust wydobył się okrzyk radości. Natychmiast złapała mnie za rękę i pociągając w stronę drzwi, wyciągnęła z łóżka. Z delikatnym uśmiechem na twarzy dałam się jej prowadzić. Nie mogłam być obojętna na jej euforię, którą emanowała.
Na szczęście nie zostałam przydzielona do pokoju w gabinecie pielęgniarki na trzecim piętrze w głównym budynku szkolnym, gdzie udzielano pierwszej pomocy. Gdyby tak było miałybyśmy problemy z wydostaniem się. Ochroniarze i nauczyciele stawali by nam na przeszkodzie. Ze szkolnego szpitala we wschodnim skrzydle o wiele łatwiej wyjść. Jako, że trafiają tam szczególne przypadki, dorośli założyli, że ktoś ze złamaniem, czy silnym wstrząsem mózgu raczej nie będzie chciał stamtąd zwiać.
* * *
      Otworzyłam powieki. W głowie nadal szumiało mi od namiaru zgromadzonej w organizmie energii. Im więcej ćwiczę, tym więcej czasu upływa od rozpoczęcia procesu podnoszenia mojego ciała i umysłu na wyższy poziom. Z każdym dniem czuję się coraz gorzej. Całe ciało mi drętwieje, przez co mam wrażenie, że nie należy do mnie, to nie są wibracje, które znam. W głowie mi szumi, wszystko widzę jakby w zwolnionym tempie. Jakby przeciążony zbyt dużą ilością informacji i odbieranych bodźców mózg nie nadążał ich przetwarzać. Cały otaczający mnie świat, włącznie z mym ciałem i umysłem był mi obcy. I wiem, że nic już nie będzie takie, jak dawniej, nawet moje myśli nie należały już do mnie. To, co powstało w wyniku zdobywania wiedzy i praktykowania zdolności parapsychicznych to już nie ja. 


~*~
Ufff, można się teraz troszkę odprężyć, bo w końcu udało mi się przepisać tekst. To dla mnie najgorsza część pisania, ale tak to już jest, jak się najpierw zapisuje na kartce - potem trzeba się męczyć z gubieniem linijek, słów, przekładaniem z miejsca na miejsce różnych karteluszek z fragmentami i porządkowaniem tekstu w kolejności.
Mam nadzieję, moje kochane żuczki, że i tym razem Wam się spodobało! ;)

Do następnego!
Pozdrawiam, WinterBlackrose

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz