logo

Obserwatorzy

piątek, 12 sierpnia 2016

GRANICA DZIEWIĄTA: Komplikacje

   Otworzyłam powieki. W głowie nadal szumiało mi od namiaru zgromadzonej w organizmie energii. Im więcej ćwiczę, tym więcej czasu upływa od rozpoczęcia procesu podnoszenia mojego ciała i umysłu na wyższy poziom. Z każdym dniem czuję się coraz gorzej. Całe ciało mi drętwieje, przez co mam wrażenie, że nie należy do mnie, to nie są wibracje, które znam. W głowie mi szumi, wszystko widzę jakby w zwolnionym tempie. Jakby przeciążony zbyt dużą ilością informacji i odbieranych bodźców mózg nie nadążał ich przetwarzać. Cały otaczający mnie świat, włącznie z mym ciałem i umysłem był mi obcy. I wiem, że nic już nie będzie takie, jak dawniej, nawet moje myśli nie należały już do mnie. To, co powstało w wyniku zdobywania wiedzy i praktykowania zdolności parapsychicznych to już nie ja. Napływające nowe myśli rozproszyły kroki w korytarzu, które słyszałam odkąd pojawiły się na tym piętrze. Powiedziałam „proszę” zanim gość zdążył zapukać i drzwi otworzyły się szeroko. Do pomieszczenia weszła dawno mi nie widziana współprzywódczyni wyrzutków. 
– Cieszę się, że jednak postanowiłaś się do nas przyłączyć. Witamy w wyrzutkach.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że daliście taką nazwę. – Próbowałam opanować drżenie głosu, co wyszło mi jako-tako, nie potrafiłam powstrzymać pojawiającego się mi na twarzy rumieńca. Próbowałam być spokojna i zachowywać się w miarę normalnie, ale nieśmiałość, jak zawsze pokrzyżowała mi plany. Egh… Nienawidzę być centrum uwagi. – To bardzo dołujące, nie uważasz? – Wyrażanie publicznie swojego zdania, któremu nie towarzyszy zwyczajowe: jak ci się coś nie podoba, to spadaj na drzewo, albo oberwiesz, zdecydowanie nie jest w moim stylu.
        – Oj wiesz, że to na naszą cześć. To ma nam przypominać, kim byliśmy i jak daleko udało nam się zajść bez niczyjej pomocy, pomimo przeciwności losu. Z resztą… Nie tylko nam. Cały świat pozna naszą siłę i determinację. Kiedyś my, Wyrzutki trafimy na szczyt, a wtedy fakt, że kiedyś byliśmy nikim, nie będzie się liczył. To wspaniała motywacja, prawda? Wiesz, jak to się mówi – od zera do milionera. – Zaśmiała się. W jej głosie było słychać ogromną nadzieję i wiarę w swoje możliwości.
      – Najważniejsze to mierzyć wysoko, co nie? – Chciałam się trochę rozluźnić i zażartować. Miałam żal do siebie, że wciąż nie umiem zachowywać się normalnie. Ale jak można być normalnym, kiedy przez prawie szesnaście lat żyło się z dala od ludzi, samotnie, łażąc nocami po lasach i rozmawiając ze zwierzętami? To aż cud, że kompletnie nie zdziczałam. Mimo to rudowłosa zdawała się nie zwracać najmniejszej uwagi na moje ubytki w umiejętnościach personalnych, jakby rozumiała moją sytuację. W ramach naszej jakże urokliwej pogawędki odpowiedziała:
      – Przed nami jeszcze długa droga. Jesteśmy zaledwie u stóp góry lodowej, którą musimy pokonać, aby wspiąć się na szczyt, ale dzielnie przemy przed siebie. I nie ważne, jak bardzo nam jej ciężko, nie poddamy się. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by przyszłe pokolenia takich, jak my mogły żyć w normalnych, ludzkich warunkach, a nie na ulicach, czy pod mostami, jak większość z nas.
    – Nie narzekaj na to, że musisz iść pod górkę, skoro zmierzasz na szczyt. Właśnie to, że byliśmy nikim, że byliśmy słabi i z niczym, czyni nas tymi, którzy później będą najsilniejsi. Jako słabi będziemy walczyć i jako słabi nieustannie przeć naprzód. Jaki słabi będziemy pokonywać silnych. Wiesz, dlaczego odniesiemy sukces, Celestio? Dodawać sił będzie nam myśl, że mimo to, że urodziliśmy się z niczym, świat skłoni nam się u stóp. – Te słowa niczym wartki strumyk popłynęły z moich ust. Nagle poczułam wiążącą solidarność z tymi ludźmi. Nie miałam pojęcia, skąd znam te słowa. Dałabym nawet sobie rękę uciąć, że nigdy wcześniej ich nie widziałam, ani nie słyszałam, ale mój umysł najwyraźniej tak.
     – Dobrze to ujęłaś.
    – To nie do końca ja. – Przyznałam się z wahaniem. – Nie jestem do końca pewna, czy to moje słowa. – Nie wiem, na ile mogę jej obecnie zaufać, ale chyba wystarczy, jak na razie nie będę mówić jej całej prawdy. Dziewczyna  bez słowa wpatrywała się we mnie, wyczekując szczegółów. Westchnęłam zrezygnowana i zaczęłam mówić.
     – Od kilku dni ćwiczę nowe techniki. Wiem o nich tylko to, że są bardzo trudne do opanowania, wyczerpujące i zmieniają nas pod każdym względem. – Kątem oka obserwowałam jej reakcję. Wpatrywała się zamyślona w pustą ścianę naprzeciwko.
     – Co masz na myśli mówiąc o tej całej „zmianie”. – Nakreśliła palcami cudzysłów w powietrzu.
     – Tak myślę, że dzięki tym praktykom ciało i umysł dostają lekkiego kopa. Coś takiego, co sprawia, że zmysły są wyostrzone, lepsza sprawność fizyczna i umysł myśli innymi torami. Czuję się jakbym wskoczyła na wyższy poziom. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do nowego stanu, ale jest coraz lepiej. – Skłamałam. Było ze mną coraz gorzej, ale nie chciałam, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Celestia jako moja przełożona i belferka mogłaby chcieć zakazać mi nauki, a ja nie chciałam, by ktoś wchodził z butami do mojego życia, nawet jeśli teraz miałybyśmy być „rodziną”, jak to oni lubią siebie nazywać. Moje życie, moje decyzje, moje ryzyko, nie jej zmartwienie.
       – My nowych umiejętności uczymy się od siebie nawzajem, co już doskonale wiesz, ale jak ty dowiedziałaś się o nowej technice? Z tego, co wiemy, nie ma żadnych pisanych źródeł na temat naszych zdolności. Wiele razy usilnie próbowaliśmy szukać jakiś ksiąg czy dokumentów opisujących naszą rasę, ale zawsze z tym samym, marnym skutkiem. – Zauważyła, a ja modliłam się w duchu, żebym tylko się nie zarumieniła. Gdy upewniłam się już, że zarówno moja twarz, jak i głos nie zdradzą mnie z kolejnym kłamstwem, zaczęłam opowiadać:
     – Miewam takie sny, w których widuję siebie ćwiczącą różne techniki. – Ostrożnie na nią spojrzałam, obserwując uważnie jej reakcję. – A gdy już opanuję dany materiał, sen się zmienia.
      – Sny, tak? – Zmarszczyła brwi. Wstrzymałam oddech oczekując konfrontacji z prawdą. W głowie na szybko układałam mniej więcej przebieg możliwej kłótni i argumenty, którymi się posłużę. Wnet usłyszałam: – To musi być coś rodzaju Onejromancji. Co prawda nie zauważyłam u Ciebie cech szczególnych, dla  paranormalnych z tą specjalizacją, ale nie możemy niczego wykluczyć. Wciąż mamy zdecydowanie za mało informacji o naszych zdolnościach. – Wyciągnęła biały notes z kieszeni bojówek, które zakładała na treningi i zapisała coś w nim pośpiesznie na paru kartkach. W tym czasie z ulgą i w osłupieniu przyswajałam informacje. W moim mózgu zapaliła się jakby jakaś lampka, ale za nic w świecie nie potrafiłam połączyć ze sobą oczywistych faktów. Jakby nagle dwa plus dwa było równe pięć tysięcy razy siedemset dziewięćdziesiąt pięć podzielone na pi.
    – Onejromancja to, jak wspólnie ustaliliśmy, m.in. przewidywanie przyszłości za pomocą interpretacji snów, rytuałów, przeczuć, wróżeniu i takie tam… – Wyjaśniła natychmiast i zrobiła taką minę, jakby próbowała odwrócić uwagę od niedopowiedzeń jej wypowiedzi. Zmarszczyłam brwi i zerknęłam na nią ostro. Uciekała przed moim spojrzeniem krzyczącym wręcz: nie ze mną takie numery, droga panno! – Wiesz, ciężko nam zbierać i kompletować informacje o całej rasie na podstawie obserwacji garstki osób. Nie ma nas nawet dwudziestu, a populacja ziemi wynosi około siedem miliardów ludzi.! – Oburzyła się. – W dodatku każdy kolejny członek wnosi inne dane do naszej kroniki! Gdyby było nas co najmniej pięćdziesięciu, i informacje pokrywałyby się ze sobą chociaż częściowo, moglibyśmy zacząć klasyfikować się na jakieś grupy.  Wszystko, co wliczyliśmy w skład Onejromancji zaliczyliśmy do jednego, biorąc pod uwagę ich silne podobieństwo, ale tak naprawdę nie możemy mieś stu procentowej pewności co do tego, że wszystko jest przyporządkowane dobrze. – Spojrzała na mnie takim wzrokiem, że nie wiedzieć czemu miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Intensywność jej spojrzenia dawała mi pewność, że dziewczyna mówi prawdę i nie chce dłużej drążyć tematu. Widać było po niej, że jest niezadowolona z sytuacji, w której się znajdują. Milczałam więc, nie bardzo wiedząc, co dalej. Spojrzałam przez okno i mimo, że dałabym sobie rękę uciąć, że kiedy odwiedziła mnie Celestia, świeciło słońce, lecz teraz ujrzałam tylko księżyc w pełni. Księżyc i bezgraniczną ciemność rozświetloną gdzie nie gdzie delikatnym blaskiem gwiazd.
    – Co do…O Cholera. – Już się odwracałam do rudowłosej, żeby spytać ją, o co tu chodzi, gdy nagle urwałam. Dzięki mojemu nowemu, ulepszonemu ciału poczułam jak źrenice zwężają mi się w przypływie zaskoczenia i paraliżującego strachu. Serce zwolniło rytmu, jakby czas zwolnił tempa, po czym gwałtownie przyspieszyło. Na miejscu belferki siedziało teraz… Bliżej nie określone coś. Sceneria w pomieszczeniu zmieniła się na czarno-białą. Chłód, który w jednym momencie ogarnął pomieszczenie wywołał ciarki na moim ciele. Podczas, gdy ja lustrowałam wzrokiem demoniczną postać. Z moich ust raz po raz wydobywały się białe obłoczki. Kobieta, bo tak po dłuższym zastanowieniu się, określiłabym jej płeć, siedziała z opuszczoną głową na drewnianym krześle. Kruczoczarne włosy, poplątane w wielu miejscach oblepione były pewną ciemną substancją, której pochodzenia wolałabym nie znać. Długie kołtuny opadały na ubrudzoną, bladą twarz, niemal całkowicie ją zasłaniając. Mówię niemal, ponieważ chyba nic nie byłoby w stanie ukryć przed światem tych niewyobrażalnie wielkich, co ostrych kłów, które były tak duże, że dziewczyna nie mogła zamknąć ust, nie kalecząc ich przy tym, czego efektem była ściekająca bo brodzie krew. W ręku dzierżyła kosę o ozdobnym i niewątpliwie piekielnie ostrym ostrzu. Chociaż się nie ruszała, nie miałam wątpliwości, że  oddycha i ma się świetnie, czym doprowadzała mnie do szału. Fakt, że może zaatakować mnie znienacka w każdej chwili, przerażał mnie bardziej niż sama wizja ataku. Niepewność i nieobliczalność była nie do zniesienia. Przestałam trząść się ze strachu i obawy o swoje dalsze losy dokładnie w momencie, gdy kobieta uniosła lekko głowę, by móc na mnie spojrzeć. Ponownie zamarłam i nie potrafiąc się poruszyć, czekałam na bieg wydarzeń. Zachłysnęłam się powietrzem w chwili, w której dostrzegłam jej iskrzące się, intensywnie zielone tęczówki, tak bardzo mi znajome. Gdy myślałam, że zaraz padnę na zawał, dostrzegłam coś jeszcze. Za krzesłem było postawione lustro, to samo, które wyśniłam w koszmarze jakiś czas temu. Najbardziej zaskakujące było to, że przedmiot zgodnie z działaniem jego praw powinien odbijać tył postaci na krześle i mnie, czego zdecydowanie nie robiło. Modląc się do wszystkich Bogów świata zmusiłam się, by oderwać oczy od przeklętego  przedmiotu i spojrzałam na siebie. Ze strachu i desperacji łzy poleciały mi ciurkiem po policzkach, przygryzłam wargi. Jak na zawołanie, dokładnie tak, jak się tego spodziewałam, siedziałam na starym, drewnianym krześle. Przeniosłam wzrok na demona. Teraz i ona przygryzała kłami swe pokaleczone usta, z których ciekła krew mieszające sicze słonymi łzami. Demoniczna i mroczniejsza ja uśmiechnęła się do mnie, gdy poczułam ciecz kapiącą mi z brody i lekkie szczypanie ust. Nie musiałam patrzeć na swoje kolana, by przekonać się, co za substancja na nie skapuje. Załkałam głośno. Wiedziona dzikim przerażeniem ryczałam w głos. Nie miałam nad sobą żadnej kontroli. Druga ja przypomniała sobie za to o swoim narzędziu, które postanowiła wypróbować sobie na ręce. Skóra na lewym przedramieniu zapiekła mnie gwałtownie, a ja nie mogłam nawet drgnąć. Wydarłam się z całej siły, bo to była akurat jedyna czynność, którą byłam w stanie wykonać. Gardło zdzierałam sobie do momentu, gdy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Nie miała siły ani odwagi oglądać się za siebie i sprawdzać, co tym razem zgotował mi los. Wzrok nieprzerwanie miałam utkwiony w demonie. Z jego oczu płynęły krwawe łzy. Z grymasem na twarzy patrzyłam, jak wyciąga sobie z ręki ostrze kosy i ryje nim sobie na skórze jakieś znaki. Synchronicznie do jej ruchów ponownie krzyknęłam. Mimo palącego bólu w ręce, zdartego do krwi gardła, wciąż byłam przytomna, chodź wolałabym umrzeć. Gdybym mogła tylko wydobyć z siebie coś innego niż skrzek, nie wiem, czy czasami nie byłabym tak zdesperowana, że złamałabym swoją najważniejszą zasadę i zaczęłabym błagać o śmierć. Przyrzekłam sobie kiedyś, by nigdy nie okazywać słabości, czego właśnie z resztą nie robię. To słabe i żałosne, tak, wiem, ale w tej chwili nie jestem w stanie myśleć racjonalnie. Przez pryzmat bólu dostrzegłam, że demon ma na prawej dłoni taką samą bliznę, jak ja, a na twarzy maluje się taki sam strach i ból, który zawładnął mną. To ostatnie, co mój mózg zdążył zarejestrować. Później ręka zaciskająca się na mojej szyi skutecznie odebrała mi oddech i świadomość.
* * *
– Cholera, zabrali ją. – W pokoju narad zasiadło kilka osób. Między nimi panowała grobowa cisza.
        – Powinniśmy się martwić? – Spytał złośliwie jakiś chłopak.
        – Nawet sobie tak nie żartuj! – Skarciła go o kilka lat młodsza koleżanka. 
        – Trzeba by ją ratować. – W oczach nastolatki malowała się desperacja.
        – A co, nie ufasz im? – Nie odpuszczał.
        – A ty byś ufał demonom? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
        – Tylko i wyłącznie swoim. – Odparł z powagą.
        – Spokój! Celestia i El mają rację. Sama sobie z nimi nie poradzi, a wszyscy dobrze wiemy, jacy oni są bezwzględni. Im więcej czasu zwlekamy, tym większe prawdopodobieństwo, że odnajdziemy ją martwą, albo – co gorsza- w ogóle. I tak już daliśmy im wystarczająco czasu do popisu. Zależy im na niej tak samo, jak i nam. Problem w tym, że oni są zdesperowani. Zbyt długo siedzieli zamknięci w tamtym świecie, nie przepuszczą żadnej okazji, żeby się wydostać.
        – Jasne, jak słońce, szefuniu. Doskonale o tym wiemy.
        – Wiec może ruszycie w końcu te leniwe dupska i zabierzecie się do roboty, co? – Warknął.
        – Możesz na nas liczyć.
* * * 
Z głuchym okrzykiem otworzyłam oczy. Jak oparzona rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu wrogów, ale jedyne, co dostrzegłam, to szpitalną salę. Dziwnie znajomą i jednocześnie zupełnie obcą. Mimo to odetchnęłam z ulgą, wygląda na to, że przeżyłam, ale wydaje mi się, że wciąż tkwię we śnie. Realny świat byłby… Bardziej realny, tak mi się wydaje. Prawdopodobnie to tylko efekt psychiczny. Chyba przed te ostatnie ciągłe stresy, omdlenia i wycieńczające treningi postradałam zmysły, co jest możliwe. I to nawet bardzo. Zaśmiałam się do siebie nerwowo nie mogąc przetrawić swojego wcześniejszego zachowania. Skomlałam wtedy jak żałosny szczeniak, ale mi wstyd. Tak, czy inaczej to miejsce nie należy do najprzyjemniejszych. Od zawsze nienawidziłam szpitali i jeśli nie muszę tu zostawać, to na pewno nie będę tego robić!
Ruszyłam najpierw ręką, potem nogą, yatta! Mogę się poruszać, to cudowna wiadomość. Usiadłam na zabrudzonym i podartym prześcieradle i nagle przypomniałam sobie o torturach.
       – Ty chyba tortur jeszcze nigdy na oczy nie widziałaś. – Usłyszałam i spięłam wszystkie mięśnie w organizmie. Jak z kijem w tyłku obróciłam się w stronę drugiego łóżka naprzeciwko skrywanego za kotarą. Wstrzymałam oddech i po chwili wewnętrznej walki postawiłam bose stopy na lodowatej posadzce. Nie miałam dużo sił, biorąc pod uwagę ostatnie zdarzenia i utratę dużej ilości krwi, więc trzymając się czegokolwiek, co wpadło mi pod ręce, dokuśtykałam do leżanki. Szybkim ruchem zerwałam płótno. Okrzyk zdziwienia wydostał się z moich ust, gdy tylko ją zobaczyłam. Moje własne, mroczne odbicie. Tym razem nie była taka upiorna, za jaką miałam ją od początku. Teraz wydawała mi się bardziej ludzka i krucha. Przez chwilę było mi jej żal, nie wiem, czy to wina jej stanu, czy tego uderzającego podobieństwa do mnie. Była w bardzo opłakanym stanie. Zapadnięte policzki, pozasychana krew na ciele, pokaleczone wargi, cała w bandażach, w dodatku zdawała się być jeszcze bledsza ode mnie. Przez to prawie zapomniała, że nie jest prawdziwa. To tylko wyśniony koszmar. Nie wiem, czy to jej marny i niepozorny wygląd sprawił, że zaczęłam jej ufać, ale nie ma to dla mnie teraz znaczenia. Jej wzrok taki smutny i pozbawiony blasku sprawił, że zapomniałam o wszystkim, co mnie niedawno spotkało, wyrzuciłam z głowy całą otaczającą mnie rzeczywistość i chciałam jej tylko pomóc.
        – Musisz stąd uciekać. – Wychrypiała. Głos miała słaby, mizerny, idealnie odzwierciedlał jej samopoczucie. Nie bardzo rozumiejąc, o czym ona mówi, zrobiłam prawdopodobnie najgłupszą minę na świecie. – Nie masz zbyt dużo czasu. – Ostrzegła. – Oni zaraz tu będą. Jeśli się teraz stąd nie wyrwiesz, to możesz już nigdy nie wrócić do swojego świata.
        – Yhym… Zaraz, co? – Drugi raz mi nie trzeba powtarzać, ale i tam zapytałam odruchowo.
       – Idą. – Wyszeptała błagalnie w moją stronę. – Na lewo za drzwiami jest wyjście. Pośpiesz się. – W jej głosie było słychać desperację. Nie potrzebowałam zachęty. Muszę lecieć jak najdalej od tego miejsca. Nie ważne, dokąd. W tej chwili liczyła się dla mnie ucieczka, chodź nie miałam pojęcia przed czym. Napędzona strachem ruszyłam pędem w stronę drzwi. Nie zdążyłam ich otworzyć i wpadłam na nie wbijając sobie boleśnie klamkę w żebro. Nie przejmując się tym, jak to musiało wyglądać, pociągnęłam za gałkę i wyleciałam z impetem na korytarz. Przez pośpiech nie dostrzegłam jednego, drobnego szczegółu. Na zewnątrz nie było żadnego korytarza, nie było też podłogi, ani wyjścia, nie było tam nic, tylko pustka. Kątem oka dostrzegłam rozmytą sylwetkę demonicznej Vivianne. Chociaż nie potrafiłam rozpoznać prawie żadnych szczegółów, mogłabym przysiąc, że na jej twarzy gościł uśmiech. Super, nikomu już nie można ufać, nawet sobie. To były ostatnie myśli, jakie mój mózg zdążył zarejestrować. Później nie widziałam, ani nie słyszałam już nic. Zaczęłam spadać w nicość.
* * *
        – To, co robimy? – Ktoś ponaglił resztę Wyrzutków.
        – Jak to, co, półgłówku? Idziemy po nią, to chyba oczywiste. – Skarcił go inny.
        – Jakby to tylko było takie proste…
        – Nie mamy czasu na wątpliwości. To jedyna opcja.
        – Najlepiej będzie…
        – …Iść do niej.
      – Macie racje, być może jest tam jeszcze wystarczająco dużo energii, by przedostać się do ich świata.
        – Pamiętajcie, nadzieja umiera ostatnia! Idziemy, drużyno!
* * *
     – Co do cholery? – Z sali szpitalnej dobiegł krzyk. Reszta wyrzutków przyspieszyła, aby zobaczyć, co się stało. W pomieszczeniu zastali niezły bałagan. Mnóstwo krwi, oba łóżka pod oknami zdemolowane; miały wyraźne ślady użytkowania. Na posadzce widniały rozmazane ślady m.in. bosych stóp, należące do co najmniej czterech osób. Pod jednym z posłań znaleźli coś. Coś na kształt ludzkiego ciała z dziwnie powyginanymi kończynami i zapadniętymi płucami. Splątane włosy, oblepione ciemną, lepką cieczą przysłaniały twarz nieprzytomnej dziewczyny.
        – Słuchajcie, Wyrzutki, myślę, że ją znaleźliśmy. – Jęknął zzieleniały blondynek. – Chyba, chyba pójdę po uzdrowicielkę. – Zająknął się.
        – Lepiej nie, Armin, ja to zrobię. – Dziewczyna spojrzała na niego łagodnie, kładąc mu rękę na ramieniu, po czym wybiegła z pomieszczenia w poszukiwaniu medyka.
        – Wiesz, Cel, że może być z nią ciężko, prawda? – Westchnął szef. Przytaknęła mu bez słowa. Doskonale wiedziała, co miał na myśli, wszyscy świetnie zdawali sobie z tego sprawę. Vivianne była w bardzo złym stanie. Prawdopodobnie będzie trzeba… Egh… - Jego zastępczyni zasyczała ze złości. Jakby tylko te demony mogły mieć jakieś hamulce i nie przesadzać za każdym razem. Nigdy nie wiedzą kiedy skończyć. – Myślała. Była na nie wściekła za to, co wyprawiają. Miarka się przebrała…
Do pomieszczenia weszła niewysoka blondynka krokiem tak lekkim, że równie dobrze mogłaby fruwać. Podeszła do jednego ze zmasakrowanych łóżek i zajrzała pod nie.
        – Liczne złamania, krwotok wewnętrzny, zmiażdżone organy i prawdopodobny wstrząs mózgu z pękniętą czaszką. Z tą drugą jest nie lepiej. – Oceniła nawet nie dotykając poszkodowanej.
         – Będzie sprawna? – Zapytał prosto z mostu.
     – Przeżyje od jednym warunkiem, Chris. Wiecie, co macie robić, chłopcy. – Zwróciła się bezpośrednio do trzech członków odzianych w szpitalne kitle, którzy jak na zawołanie zaczęli układać poszkodowaną na noszach.
       – Marietta! – Zawołał brunet za wychodzącą uzdrowicielką. – Do tego potrzeba jej zgody. Pisemnej, jak dobrze wiesz. – Przypomniał.
         – To zgódź sięga nią, jesteś przecież odpowiedzialny za swoich podopiecznych. Wyjdzie na to samo. – Wzruszyła ramionami. 
        – Ona jeszcze nie dołączyła oficjalnie do Wyrzutków. Nie przeszła ceremonii przyjęcia. – Spuścił wzrok, zamknęła oczy koncentrując się na czymś usilnie. 
        – Jasna cholera, z Wami załatwiać jakieś sprawy – przeklęła. – No dobrze, zrobimy to inaczej. Czy komukolwiek powiedziała ostatnio, że zamierza dołączyć i była to jej ostateczna decyzja? Nie zmieniała jej później? – Zasypała zebranych pytaniami. Trzy osoby bez słowa podniosły rękę. – Świetnie – kontynuowała. – W takim razie za mną. Wywołam te deklaracje z waszych wspomnień.
        – Czy to w porządku? – Spytała niepewnie najmłodsza z członków. – Wiem, że to konieczne, żeby uratować jej życie, ale mimo wszystko każdy powinien mieć prawo wyboru.
        – Czy Vivianne chciała dołączyć, Eli?
        – Tak, ale…
      – Więc wszystko jest okej. Nie martw się już tym. Myślę, że to nie będzie dla nikogo problem. Biorąc pod uwagę, że obydwie są dla nas cenne i potłuczone, powinniśmy się dogadać. Prawdopodobnie sama by do nas przyszła. Wiesz, jak to działa. Gdy jedna strona jest poszkodowana, druga prawie zawsze przychodzi z pomocą. A nasza Vivin jest na granicy życia, wątpię, czy jej kopia będzie w stanie wyzdrowieć i normalnie funkcjonować w takiej sytuacji. Odpowiedź sama ciśnie się na usta, prawda? 
      W tym czasie zjechali na piętro minus jeden. Przeszli na jego najdalszy koniec, aż do samego schronu głównego i otworzyli w nim tajne przejście ukryte między szafami. Przechodząc przez specjalne zabezpieczenia udali się stamtąd do jednej z czterech sekretnych pracowni. Na ostatnim poziomie kilkaset metrów pod ziemią skrywany był jeden z największych sekretów. 
Można było zastać tam dwa pokoje z korytarzem. Jednym z nich było pomieszczenie, wyłożone lustrami weneckimi zamiast ścian i sufitu, co umożliwiało pełny wgląd do środka pokoju z zewnątrz. Po środku leżało kilka metalowych łóżek, przypominających stoły chirurgiczne. Każdy z nich miał przymocowane pasy, umożliwiające całkowite unieruchomienie leżącego. Na jednym z nich położono nieprzytomną dziewczynę, została z nią tylko uzdrowicielka. Reszta udała się do pokoju obok, by w spokoju móc oglądać całą ceremonię. Marietta wyjęła ze swojej skórzanej torby białą kredę, sześć świeć w tym samym kolorze oraz płatki czarnych róż. Nachyliła się, by zacząć rysować pięcioramienną gwiazdę na ciemnej posadzce. Na jej wierzchołkach wypisała kolejno słowa zaczynając od góry, a potem poruszając w prawo: porządek, śmierć, chaos, natura, życie, a na samym środku wypisała „potęga”. Na każdym słowie postawiła po białej świecy, dodatkowo wypisała między ramionami gwiazdy litery, układające się w słowo „salus”. Na sam koniec rozsypała po malunku płatki kwiatów i jednym klaśnięciem w dłonie zapaliła wszystkie świece. Ogień w gotowym pentagramie rozproszył się i spalił na wiór delikatne kwiatki, podczas gdy ona sama powtarzała te słowa niczym mantrę:
        – Duch, powietrze, ogień, woda, ziemia! Przyzywam Was żywioły z astralnego narodzenia. – Powietrze w około zgęstniało od dymu i woni spalenizny. – Usłużcie mi w pentagramie tym narysowanym, jako swojej pani, przez wcielenie najświętszej Hygieji spotęgowanym. Przyzywam Was teraz, usłużcie mi, wezwijcie dla mnie tą, którą zwiecie swoją mroczną panią. Taka jest moja wola i niechaj się spełni! 
Jej głos drżał przepełniony energią. 
        – Na mocy paktu duszy i ciała zawartego przez naszych przodków, przyślijcie tą, która nam najbliższa. – Zakończyła, a jej głos odbił się potężnym echem od ścian. Wraz z jej ostatnimi słowami dym z całego pomieszczenia zebrał się w środku pentagramu i uformował na postać człowieka. Wkrótce wyłoniła się z niego demoniczna wersja przyzywającej ją blondynki. Prócz gęstych, brązowych włosów i mrocznej aury, zdającej się przyciągać całą ciemność jak magnez, nie różniła się niczym od medyczki. 
        – Czego chcesz? – Warknęła natychmiast nawet nie ukrywając chytrego uśmieszku.
       – Oj, siostrzyczko… – zaśmiała się perlistym śmiechem na widok swojej kopii. – Twoja twarz Cię zdradza, dobrze wiem, że już wszystko masz przemyślane, ale skoro tak bardzo lubisz być doceniona to powiem to. Potrzebuje twojej pomocy. Wszystko już przygotowane, teraz wasza kolej i będzie po sprawie. Rozstaniemy się w pokoju, a ja przymknę oko na wasze wybryki – mruknęła do niej jednym okiem.
– Ostudź swój zapał, skąd wiesz, że Ci pomożemy? Jak możesz być tego taka pewna? – wycedziła z wyższością.
        – Obie Vivianne są dla nas cenne i stale oddziaływają na siebie. Zarówno nasza jak i Wasza nie czują się teraz zbyt dobrze, co nie sprzyja realizacji planów  przekonywała z ironią w głosie. – Jeśli teraz nie zaczniemy współpracować… – Pozwoliła, by niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu. Uśmiechnęła się tajemniczo do swojej kopi, na co ta zazgrzytała zębami. Przejęła inicjatywę i prawie miała ją w garści. Spojrzała zdecydowanie w oczy swojej bliźniaczki, a mimo to jej spojrzenie pozostawało łagodne.
        – Do tego potrzebujemy jej zgody. – Złapała się ostatniej deski ratunku i chodź była przekonana, co do słuszności rozejmu, nie mogła złamać zasad, które obowiązywały w ich świecie. Za wszystko trzeba zapłacić odpowiednią cenę. Nawet jeśli haracz przyjdzie nam uregulować po latach, wszystko w końcu zostanie przywrócone do porządku. Długi muszą pozostać spłacone, a ich czas zwykle dopada nas w najmniej odpowiednim momencie. Marietta zamiast tego sięgnęła ponownie do skórzanej sakiewki i wyciągnęła z niej biało-zielony łapacz snów. Pomachała nim demonicy przed twarzą, na co ta zazgrzytała zębami.
      – Nie wiem, co  tam masz, ale to wbrew zasadom. – Ostrożnie dobierała swe słowa.
      – Zasady są po to, by je łamać. Mam tu zapisane wspomnienia, to wszystko, co mogę zaoferować, z resztą nie mamy wyjścia. Specjalne sytuacje wymagają specjalnych metod działania. – Rzekła pogodnie nie chcą dać za wygraną. Obie pozostawały nieugięte, chociaż ich pragnienia były jednomyślne. – Wiesz dobrze, że nie mamy wyjścia.
     – Mari – zawołał Chris stojąc w drzwiach. – Zostaw nas samych. – poprosił, a blondynka bez słowa skierowała się w stronę wyjścia, jednak nie opuściła pokoju.
      – Po co tu przyszedłeś, mięczaku? – zaszydziła. Chłopak zignorował zaczepkę i podszedł do niej jak najbliżej się da. Nachylając się nad uchem szepnął coś do niej, a ona niezauważalnie skinęła głową. Zacisnęła wargi w cienką linię. 
      – Umowa stoi – wycedziła, najwyraźniej przekupiona bądź przyparta do muru. Z tryumfalnym uśmiechem opuścił pomieszczenie, na co uzdrowicielka natychmiast zareagowała. Podczas gdy szatynka gromadziła ogromne ilości energii astralnej, blondynka złapała za metalowe łóżko na kółkach i przysunęła je do lustra stojącego najbliżej pentagramu. Po chwili na jego, tak jak i na pozostałych taflach obraz zafalował i zamiast odbijać ciemny pokój, w którym się teraz znajdowały, zostało przedstawione jego aż do złudzenia podobne, lustrzane odbicie. Jednak tak jak tu panował mrok, brud i było wyraźnie widać śladu nieubłaganie upływającego czasu, to tam królowała światłość, porządek i nowoczesność. Oślepiający blask wnętrza raził intensywnie wszystkie demony znajdujące się w środku, co można było stwierdzić na pierwszy rzut oka po ich przymrużonych ślepiach. Stwory przyszykowały dla demonicznej Vivianne łóżko najbliższe tafli lustra po ich stronie, co dawało zaskakujący widok, dla tego, kto nie miał pojęcia, że tafla szkła jest portalem po między dwoma bliźniaczymi światami, które nie bez powodu są tak nazywane. Zaczęto przypinać czarnowłosą, której twarz przez cały czas pozostawała bez wyrazu i gdy wszystko było gotowe, demoniczne potomkinie bogini Hygieji – patronki zdrowia, ducha i ciała, rozpoczęły ceremonię scalania. Marietta Blake – bo tak nazywano demona – wyszła w końcu z pentagramu i przeszła do swojego świata, pozostawiając w tym tylko swą dłoń, by jej bliźniaczka mogła ją złapać. Oba łóżka były na tyle blisko siebie, że uzdrowicielki trzymając się za ręce, każda stojąc w swoim wymiarze, wolną kończynę górną mogły swobodnie umieścić nad czołem swej pacjentki. Szeptały pod nosami sława w nieznanym dla ludzkości języku, dopóki na ciele obu dziewczyn nie pojawiło się siedem wirujących, świetlistych okręgów rozmieszczonych wzdłuż osi kręgosłupa. Pierwszym ośrodkiem, na którym skupiły swą energię był czakram korony, umieszczony na czubku głowy. 
      – Siódmy wirze, odpowiedzialny za naszą świadomość, dopełnienie psychiczne, duchowe i fizyczne, spraw, by dwoje stało się jednym, by harmonia zagościła w tej osobie, by zaznała święty spokój. – Synchronicznie do ich słów ośrodki energetyczne na czubkach głów rozbłysły i zgasły tak nagle jak się pojawiły, rozpoczynając tym samym scalanie dusz i ciał dziewczyn. Długość fal ich aur się wyrównała, by w następnym kroku osiągnąć pełny rezonans. Krew w ich żyłach zawrzała i przyspieszyła tępo przepływu, obie rozgrzane nabrały koloru, po czym ich ciała zaczęła zasysać do siebie jakby niewidzialna trąba. Kolej przyszła na pozostałe ośrodki energetyczne. Następnie obie zatrzymały się przy trzecim – splocie słonecznym.
       – Trzeci wirze, odpowiedzialny za równowagę fizyczną i emocjonalną, spraw proszę, aby dwa ciała i dwie dusze, od teraz działające jako jedno, odnalazły równowagę w swoich czynach i wyborach. Aby rozdzielone przez niebiosa bliźniaczki, teraz scalone przez boskie sługi, żyły ze sobą w harmonii i bez wszelkich trosk dążyły do pełnej jedności. – Wir energetyczny zachował się identycznie, jak pozostałe; rozbłysnął gwałtownie, po czym zgasł, a ich ciała zaczęła ściągać ku sobie niewidzialna siła, która powoli łączyła ze sobą pacjentki. Umysły dwa, teraz myślą jak jeden, serca dwa, teraz biją jak jedno, ciała dwa teraz łączą się w jedno, by za chwilę stać się jednością. Gdy ostatni z siedmiu czakramów zgasł, oba ciała wirowały razem przy portalu, dopóki atomy nie wymieszały się dobrze i nie połączyły ze sobą. Gdy już do tego doszło, rozszalałe cząsteczki uformowały się na kształt człowieka. Huragan w pomieszczeniu ustał, a Vivianne nareszcie można było oglądać w całej okazałości. 
        – Co mi zrobiliście? – Odezwała się chłodnym głosem, wpatrując w swe nowe oblicze. Prawie się nie zmieniła. Fuzja cząsteczek ich ciał sprawiła, że zielonooka ma trochę ostrzejsze i wydłużone zęby, co na szczęście nie rzuca się za bardzo w oczy, oraz czarne włosy z jaśniejszymi prześwitami. Reszta pozostała bez zmian, w końcu pozostałe cechy zewnętrzne u obu dziewczyn były takie same.
       – Chyba raczej, co NAM zrobiliście. – Odezwała się ponownie akcentując przedostatnie słowo, po czym zmarszczyła gniewnie brwi. Spojrzała spod przymrużonych powiek na uzdrowicielki. – Powinniście nam to wytłumaczyć. Mi nie trzeba, to ty tu jesteś niedoinformowana. – Potok słów wypłynął jej ust. Zebrani z sąsiedniego pokoju patrzyli na tą scenę mniej, lub bardziej zaskoczeni.
      – Ich umysły nie połączyły się, oba były dominujące, a to się nam jeszcze nigdy nie przytrafiło. No trudno, to już wasze zmartwienie – ogłosiła Blade, po czym wzruszyła ramionami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz