logo

Obserwatorzy

poniedziałek, 18 lipca 2016

GRANICA SIÓDMA: Druga twarz ludzkości

Krótkie info... 
... albo jednak nie ;) Kocham Was!
Gorąco zapraszam:
- …Więc… Co zamierzasz teraz zrobić? – Spojrzała mi prosto w oczy, gdy już wyjaśniła z grubsza w jakiej sytuacji obecnie się znajduję. Odwróciłam się do niej plecami, by nic nie rozpraszało teraz mojej uwagi. To była ważna decyzja. Miałam w zasadzie dwie opcje: dołączyć do niej, do jej „rodziny”- jak to powiedziała, rozwijać swoje umiejętności wśród „swoich”, sprzymierzyć się z ludźmi, których przeklęłam dawno temu i… Mieć w końcu jako-tako swoje miejsce na świecie, bądź odmówić współpracy z Celestią, pozostać samą, rozwijać umiejętności na podstawie informacji z księgi, czerpiąc doświadczenie z własnych licznych błędów i jeszcze liczniejszych prób, przy okazji będę samotnie zmagać się z niesprawiedliwością tego świata i może „jakoś to będzie”. Przyznaję, pierwsza opcja możliwe, że jest trochę… Hm. Lepsza? Ale może uda mi się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? Granie na dwa fronty może wcale nie być taką najgorszą opcją. Będę pobierać nauki z dwóch źródeł, nie zatracę prawdziwej siebie i dodatkowo przynajmniej nie będę sama. Za to nie wiem, czy stać mnie na zaufanie komukolwiek. Co z tego, że oni podobno są tacy, jak ja? To wciąż są ludzie. Egoistyczni, chamscy, bezwzględni ludzie. Nic nie warte, słabe kreatury. Wszyscy tacy są, a ja wcale nie jestem od nich lepsza, w końcu też jestem człowiekiem.
To prawda, jest ryzyko, ale przynajmniej mam szansę coś zmienić w swoim życiu. Ciągle tylko narzekam i użalam się nad sobą, jestem taka słaba.
Bezużyteczna – Natychmiast przechodzi mi na myśl. Nie chcę taka być. Mam dość tej cholernej bezczynności. Przygryzam nerwowo wargę, czuję jak serce wystukuje mi w piersi stały rytm. Niemal słyszę teraz, jak demony w mojej głowie tańczą i skaczą, niczym przy rytualnym ognisku wołając naprzemiennie: tchórz!, słabeusz!, ofiara losu! Wiem, co próbują zrobić. Chcą mnie podpuścić. Niestety, tym razem mają stu procentową rację i nic nie jest w stanie tego zmienić. Niech im będzie, zrobię tak, jak chcą. Ten jeden jedyny raz mogę być ich marionetką.
– Podejmuję wyzwanie, Celestio. Dołączę do Ciebie, ale pod warunkiem, że mnie teraz zaprowadzisz do Waszej kryjówki. – Odwróciłam się do niej gwałtownie, spoglądając jej ze zdecydowaniem w oczy. Niech wie, że nie będzie ze mną tak łatwo, muszę mieć się na baczności. Pierwsza zasada mojej szkoły przetrwania: nigdy nie okazuj słabości! Wiem, że właśnie pcham się do jaskini lwa i to w dodatku na własne życzenie, ale jeśli mam z nimi współpracować, to muszę najpierw ocenić, jakim potencjalnym zagrożeniem mogą być dla mnie te dzieciaki. Nigdy nie wiadomo, co los nam zgotuje, prawda?
– Z przyjemnością Vivianne. I tak miałam Cię tam dziś zabrać. Nie mogę się już doczekać, aż wszyscy się poznacie. Zobaczysz będziesz zachwycona. – Klasnęła radośnie i kiwnęła na mnie głową, abym szła za nią. Wygląda na bardzo szczęśliwą, wystarczy dać jej różowego lizaka w dłonie i ciężko byłoby ją odróżnić od siedmiolatki. Mimowolnie uniosłam w górę kąciki ust. Z nieco lepszym humorem niż miałam rano, podążyłam za rudowłosą.
* * *
Nie dłużej niż czterdzieści pięć minut później byłyśmy na miejscu. No… Może raczej pawie na miejscu. W niecałą godzinę zdążyłyśmy przejechać przez miasto w stronę przedmieść. Kiedyś w Charronie[1] była elektrownia i sąsiadujące z nią tajne laboratorium rządowe, ale po tajemniczym ataku terrorystów, którzy przejęli władzę nad wszystkimi maszynami, to miejsce zostało opuszczone. Nie wiadomo, po co przestępcom był potrzebny ten instytut, ale tak szybko, jak został on zaatakowany, równie szybko był przez nich opuszczony. Pracownicy nigdy tu nie powrócili, nikt już tu nie wrócił.
Wejście do kompleksu naukowego było sterowane elektronicznie, hakerzy skutecznie zamknęli to miejsce na świat. A przynajmniej tak miało być. Najwyraźniej grupa nastolatków zdołała ich przechytrzyć. No chyba, że…
– Co tu robimy? - Spytałam stojąc przed główną bramą wejściową. Uniosłam dłoń i delikatnie pogładziłam stalowy mur zniszczony przez upływający czas.
Już za chwilę będziemy w domu. – Uśmiechnęła się do mnie tajemniczo. Ewidentnie coś ukrywa. – Widzisz tą ścianę? – Wskazała na metalową zaporę, której właśnie dotykałam.
- Nie, nie widzę. Jestem ślepa i upośledzona umysłowo. – Przewróciłam oczami. Wiem, że jej pytanie było retoryczne, ale i tak nie mogłam się powstrzymać przed obdarzeniem jej jakąś kąśliwą uwagą. Ona na to tylko zaśmiała się, jakbym właśnie opowiedziała jej jakiś kawał. Wiem, że znam ją dopiero dwa dni, ale odnoszę silne wrażenie, że dziewczyna cierpi na jakąś chorobę psychiczną. Może to rozdwojenie jaźni? Nie, raczej to nie to.
– Tutaj znajduje się główne wejście do tego starego kompleksu naukowego. Stalowe wrota o grubości półtorej metra, za nimi kolejne wrota o grubości jednego z małym polem minowym i w końcu kuloodporne drzwi, które otwierały się tylko i wyłącznie po zeskanowaniu siatkówki lewego oka i obu dłoni. Niezła bariera, co? Za takimi zabezpieczeniami musi się kryć coś wielkiego.
– Przyprowadziłaś mnie tu tylko dlatego, żeby mi to powiedzieć? – Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Nie mogę w to uwierzyć. Dałam się oszukać! Zacisnęłam impulsywnie pięści ze złości.
– Spokojnie, nie bądź w gorącej wodzie kąpana, moja droga muszko. Za chwilę będziemy na miejscu. To, jak już mówiłam, było kiedyś głównym wejściem. Ale oprócz tego jest jeszcze kilka innych. My korzystamy z tego. – Machnęła ręką, żebym podążyła za nią. Nie mając za bardzo wyboru, zrobiłam jak chciała. Przeszłyśmy zaledwie kilkanaście kroków w okoliczne krzaki obrastające mur z lewej strony wejścia. Po drodze minęłyśmy panel otwierający wrota. Elektroniczna płyta zwisała na kilku ocalałych kablach. Raz po raz wydostawały się z drutów pojedyncze iskry. Skoro to miejsce po tylu latach wciąż jest pod napięciem to znaczy, że nie jest wcale takie opuszczone jak myśli społeczeństwo.
Znajdowałyśmy się zaledwie kilka metrów od pordzewiałego ogrodzenia. Przeszłyśmy jeszcze parę kroków w głąb błagającego o H2O gąszczu. Krótka spódniczka od szkolnego mundurka ani trochę nie ułatwiała mi spaceru wśród wysuszonej roślinności. Z każdym krokiem złośliwe gałązki łaskotały niemiłosiernie moje łydki.
– Eh… Mam nadzieję, że żaden z tych badyli nie okaże się nagle pokrzywą. – Zaklęłam pod nosem, a do moich uszu niemal natychmiast dobiegł cichy chichot.
– Nie martw się. – Uspokoiła mnie. – Przechodziłam tędy setki razy i jeszcze nigdy nie natknęłam się na nic niepokojącego.
– Wierzę Ci na słowo. – Mruknęłam niby od niechcenia. I chociaż ją o tym zapewniałam, moje słowa nie miały pokrycia w czynach. Wciąż bowiem uporczywie wpatrywałam się pod nogi szukając potencjalnie trujących roślin, mimo że kompletnie nie znałam się na botanice. Przez moje irracjonalne zachowanie nie zauważyłam, że przewodniczka nagle stanęła. Nie chcąc na nią wlecieć, próbowałam ją wyminąć, przez co potknęłam się o wystający korzeń. Z impetem runęłam na coś, co miało być ziemią, a okazało się twardą i przy okazji piekielnie rozgrzaną od południowego słońca, metalową płytą. Natychmiast poderwałam się do pionu i zaczęłam pocierać poparzony łokieć. Gdy  moje spojrzenie natrafiło na czarne tęczówki rudzielca, miałam wrażenie, że zaraz spalę się ze wstydu. Czuję, jak moje zawsze blade policzki robią się coraz bardziej gorące. Przeklęta nieśmiałość! Zawsze się uaktywnia w najmniej sprzyjającym momencie.  Może i potrafię skrywać swoje myśli i uczucia za grubym murem mentalnym, ale niestety nie umiem ogarnąć swojego upośledzonego organizmu.
– Uprzedziłaś mnie, kruszynko. – Uśmiechnęła się pobłażliwie. – Nasze tajne wejście znalazłaś jeszcze szybciej niż ja, gdy byłam ty po raz pierwszy. – Zażartowała.
– Nie jest zbyt dobrze schowane, jak na wejście chroniące Wasz największy sekret. Zakpiłam. Doprawdy, co z nią jest nie tak? Wolałam, jak nie była taka wesoła. Ta jej nagła euforia zaczyna mi już ostro działać na nerwy. Dziewczyna nie skomentowała mojej uwagi. Już z większą powagą uklęknęła przy metalowej klapie od… Ścieków? W ciszy patrzyłam, jak odgarnia przyschniętą florę z nagrzanej powierzchni i po chwili odstawia ją na bok. Bez słowa zaczęła schodzić w dół po drabince. Na mojej twarzy pojawił się mały grymas na myśl, ze zamiast siedzieć teraz w wysterylizowanym pomieszczeniu pracowni fizycznej, będę spacerować pod ziemią w towarzystwie szczurów wśród kanałów ściekowych. Jedyną osobą, którą mogę winić za zaistniałą sytuację, to tylko i wyłącznie siebie. Ale skąd miałam wiedzieć, że los spłata mi takiego figla?
            Nie wiem, ile czasu wędrowałyśmy zasmrodzonymi korytarzami, ale po niezliczonej ilości zakrętów i sporej dawce ciasnych tuneli, ku mojej uciesze ukazała nam się jakaś większa przestrzeń. Ogromne pomieszczenie już po chwili okazało się być jakąś halą. Główną jak przypuszczam, ponieważ znajduje się tutaj aż osiem starych, ale nie zniszczonych wind, z czego pięć jest towarowych i kilka klatek schodowych.
– Nareszcie wyszłyśmy z tego labiryntu. Jeszcze chwila, a nabawiłabym się klaustrofobii. – Przerwałam ciszę, która towarzyszyła nam podczas całej wędrówki. Nie przeszkadzała mi ona, ale pomyślałam, że skoro mam zacząć od nowa, wśród ludzi, którzy mają mnie zaakceptować, to chociaż poćwiczę z Cel moje zdolności interpersonalne, które są szczerze mówiąc nijakie. W swoim dotychczasowym życiu nie miałam dużo okazji do prowadzenia rozmowy, więc to jest najwyższy czas by zdobyć jakiekolwiek doświadczenie.
– Szybko się przyzwyczaisz. – I to tyle? Ja się tu męczę, aby zacząć rozmowę i o to, co dostaję za odpowiedź. Jakby chociaż inaczej sformułowała wypowiedź, może udało by mi się jakoś pociągnąć dalej tę rozmowę… Z resztą czego ja się spodziewałam. Zawsze wszystko mam pod górkę, a mimo to wciąż mam tą złudną nadzieję, że może chociaż raz w życiu coś mi pójdzie gładko.
– Długo jeszcze? – Jęknęłam niczym sześcioletnie dziecko zmęczone zbyt długą podróżą.
– Hm… Nie, jeszcze tylko musimy wjechać windą na odpowiednie piętro.
– To dobrze. – Mruknęłam, nie bardzo wiedząc, jak mogę podtrzymać konwersację.
– Polubicie się. – Powiedziała znienacka, gdy już wyszłyśmy z urządzenia na trzecim piętrze. – Wszyscy są trochę zwariowani, ale przynajmniej są sobą.
          
~*~
Dziękuję, kochani, że odwiedziliście mnie również tym razem.
Jestem naprawdę szczęśliwa, że to czytacie i mogę spokojnie podzielić się z Wami moją twórczością! ;)
Mam nadzieję, że Wam się spodobało, tymczasem żegnam się i do następnego!
Pozdrawiam, Winter Blackrose.


[1] Charron – Miejscowość i gmina we Francji, w regionie Poitou-Charentes, w departamencie Charente-Maritime.

4 komentarze:

  1. Kiedy tu weszłam, od razu rzucił mi się w oczy ten cudny nagłówek z Mikasą. Na początku myślałam, że to będzie jakieś fanfiction SNK, ale na szczęście nie. Nie przepadam za fanfikami, i nie byłabym zadowolona, gdyby mi ktoś tak zbezcześcił mój ulubiony Atak Tytanów.
    Historia urzekło mnie już od granicy zero. Opowiadanie ląduje w polecanych na moim blogu:P
    Vivianne wydaje się być serio samotna. Coś o tym wiem, sama nie raz wpadałam na głupie pomysły. Mimo wszystko dziewczyna chyba serio jest szalona i nienawidzi swojego życia. Żeby tak od razu łapać się za coś, co pachnie okultyzmem? Nie mogę się doczekać ciągu dalszego:)
    Pozdrawiam
    opowiadanie-demona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie nie lubisz ff, bo zdecydowana większość jest na niskim poziomie :P
      Jak cudownie obudzić się rano i przeczytać coś takiego. Cały dzień od razu staje się weselszy :3
      A czemu by się nie łapać? Nie ma przecież nic do stracenia, najwyżej życie (hyhyhy - groźny śmiech)
      Pozdrawiam, Winter Blackrose

      Usuń
  2. O, ciekawe c: Nie znalazłam żadnej literówki, to się chwali :D Vivianne jest bardzo interesująca, sprawia wrżenie introwertyczki. Przemyślenia w tekście czyta się swobodnie i podoba mi się dbałość o szczegóły - na przykład opis sytuacji w mieście Charron. Pozdrawiam :D ~ EvilRay

    OdpowiedzUsuń
  3. "gdy byłam ty po raz pierwszy" - tu

    Coraz bardziej zaczyna się rozkręcać i już nie mogę się doczekać aż poznam tych wszystkich-trochę-zwariowanych xD Sam nie za bardzo wiem czego mam się po nich spodziewać, ani czego ogólnie spodziewać się po twoim opowiadaniu. Dwa, może trzy poprzednie rozdziały mocno mnie zaskoczyły.

    Laboratorium kojarzy mi się z filmem "Internat" z którego brałem sobie ludziska do trailera "Sierocińca przy cmentarzu", tam też najciemniej było pod latarnią.

    Współczuję dziewczynie, że wpadła na tę płytę, ale jednocześnie mam ochotę całym sobą, z uśmiechem na ustach wykrzyknąć "ale guła" xD Jestem wredny, nie?

    No cóż, to na chwilę obecną będzie tyle. Wcale nie jestem pewny, iż jej decyzja, by wstąpić do tej tajnej organizacji była taka dobra i rozsądna. Czuję, że to nie jest takie różowe jakby się mogło wydawać.

    Czekam na kolejny rozdział ;-)

    dariusz-tychon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń