Witam Was serdecznie po małej przerwie, stęskniliście się za mną? Bo ja za Wami bardzo. Ciekawa jestem co porabialiście przez te dwa tygodnie. Jeśli chcecie to podzielcie się ze mną swoimi wakacyjnymi przygodami w komentarzach, a tymczasem zapraszam na nowy rozdział!
– Ej,
smutasie, ocknij się. – Poczułam delikatne szturchnięcie w ramię.
– Panienko Valiere! Proszę zejść w
końcu na ziemię. Skoro tak bardzo panienka się nudzi na mojej lekcji, to
rozumiem, że już wszystko umiesz. W takim razie proszę podać mi przykład klona
stworzonego sztucznie i dwa przykłady klonów naturalnych. – Spojrzałam
zdezorientowana na mojego ławkowego partnera. Vincent dyskretnie wskazywał
końcem długopisu na swój zeszyt.
Temat: Genetyka zaawansowana. Wprowadzenie do klonowania.
Momentalnie doznałam olśnienia.
– Przykładem
naturalnych klonów są np. bliźniaki jednojajowe oraz bakterie, które rozmnażają
się poprzez podział. Klon sztuczny to chociażby słynna owieczka Dolly. –
Nauczycielka zmarszczyła niezadowolona brwi, a jej aura zmieniła barwę na zieloną. Była
zła i zawiedziona, że nie ma dziś szansy nikomu postawić jedynki. Ja za to
czułam się, jakbym urwała się z kosmosu. Głowę miałam taką nienaturalnie lekką,
a mój mózg pracował na zdecydowanie wyższych obrotach. Przed oczami pojawiały
mi się przeróżne obrazy, jakbym była żywym kalejdoskopem. Nie potrafię
sprecyzować tego, czy bardziej mi się to podoba, czy przeraża. Jednak nie
miałam dużo czasu, by się nad tym zastanowić. Już po chwili zakręciło mi się w
głowie od nadmiaru napływających informacji. Uczucie, które w tej chwili mi
towarzyszyło, można by porównać do robiącego się popcornu. Na początku tylko
kilka ziarenek napiera na zamknięte opakowanie, ale z czasem jest ich coraz
więcej i więcej, aż w końcu rozrywają papierową paczuszkę. To było to. Mój
mózg nie mieścił się już czaszce i teraz próbował się wydostać, niestety,
kości skutecznie mu to uniemożliwiały, co poskutkowało wulkanem bólu
wydostającego się z głowy. Zachwiałam się niebezpiecznie na krześle, z którego
bym spadła, gdyby nie to, że blondyn podtrzymał mnie za ramiona. Nie mam
pojęcia, jakim cudem znalazł się za moimi plecami w ułamku sekundy, ale w tej
chwili mało mnie to nie obchodzi. Liczy się przede wszystkim pulsujący ból
głowy.
– Panienko
Valiere, czy panienka dobrze się czuje? – spytała zmartwiona belferka. Nic
nie widziałam, docierała do mnie tylko bezgraniczna ciemność, ale oczami
wyobraźni widziałam zmartwione miny wokół siebie. Wszyscy byli przejęci, nie
tylko profesor Baert, która była za mnie odpowiedzialna, ale także Vincent,
który stale mnie zaczepia i zawsze mogę liczyć na jego złośliwość, również
klasa, dla której od kilku lat byłam niczym więcej, jak tylko pośmiewiskiem.
Ich uczucia stały nie niemalże namacalne i docierały do mnie z potrójną siłą.
Nie byłam w stanie wydobyć z siebie nawet zduszonego jęku, od nadmiaru
intensywnych doznać aż zwymiotowałam na ławkę. – Panie Boyer proszę zabrać
panienkę Vivianne do higienistki, panna Melodie pójdzie po sprzątaczkę. – Jakby
przez mgłę słyszałam, jak nauczycielka wydaje rozkazy. Dźwignęłam się na
miękkich nogach i próbowałam samodzielnie złapać równowagę, odpychając przy tym
blondyna, ale w tym samym momencie kolana się po de mną ugięły. Po raz kolejny
chłopak uratował mnie przed spotkaniem z podłogą i widząc, że nie jestem zdolna
do samodzielnego poruszania się, nie zważając na moje nieudolne protesty, wziął
mnie na ręce. Przez oczami miałam pustkę, umysł przysłonięty gęstą mgłą,
powoli, krok po kroku zapadałam w błogą nieświadomość.
* * *
–
Która godzina? – Mimo iż obudziłam się już dłuższą chwilę temu, wciąż
miałam zamknięte oczy i udawałam, że śpię. W pomieszczeniu wyczuwałam znajomą
aurę. Nie miałam pojęcia, do kogo należy, wiedziałam tylko to, że na pewno
skądś ją znam. O głowę też mogłabym się założyć, że to nie blondyn cały czas ze
mną przebywał. Właśnie dlatego tyle czasu udawałam, że wciąż jestem nie
przytomna. Próbowałam zrobić analizę wibracji duszy i dopasować ją do
kogokolwiek, ale gdy nie się to nie udało, pomyślałam, że jak nie będę dawać
znaku przytomności, to ten ktoś zostawi mnie w spokoju. Nie wiem, ile czasu
minęło, ale po mimo upływających minut wciąż uparcie trwał przy mnie. Może i moje
zachowanie jest śmieszne i dziecinne, ale za wszelką cenę nie chciałam natknąć
się na Celestię, którą unikałam jak ognia od kilku dni. To właśnie dlatego
odstawiałam taką szopkę. Ale wiecznie jej unikać nie mogę, więc postanowiłam
zaryzykować i się zdemaskować.
– Już po
drugiej – usłyszałam znajomy głos i przeklęłam w myślach. Z deszczu pod
rynnę… Wiedziałam, po prosu wiedziałam. To było do przewidzenia. Los nigdy nie
był mi przychylny, ale tą kwestię zostawiam na potem. O to, co zdarzyło się w
pokoju narad Wyrzutków, powód, dla którego chciałam unikać każdego z nich.
* *
*
– W naszym azylu obowiązuje kilka
zasad.
– Pytanie
tylko, czy będziesz nam wierna?
– Proszę,
proszę… Chyba trafił nam się wyszczekany robaczek – zakpił najwyraźniej
lekko rozdrażniony usłyszaną odpowiedzią, ale na mnie nie robiło to
najmniejszego wrażenia. Niech się kryje za tymi swoimi mentalnymi tarczami i
udaje nie wzruszonego, mnie i tak nie oszuka.
– Nie traktuj
nas jak robale, mięśniaku – wyrzuciłam z siebie. Ten wielkolud na co
najmniej kilometr emanuje zniewagą. A żeby go piorun kiedyś kopnął w to jego
rozdęte ego. Mam dość jego pewności siebie i lekceważenia mnie. Może i jestem
nikim, nic nie wartym śmieciem, ale to nie daje mu prawa do pomiatania mną.
Nikomu nie pozwolę ze mnie szydzić. Zawsze byłam lekko wybuchowa, przez co
ludzie się mnie bali. Czasem przerażałam nawet samą siebie, ale teraz nie miało
to najmniejszego znaczenia. Ten dupek działał mi na nerwy. Pff… I jeszcze to
pytanie: czy będę im posłuszna. Co to ma być? Niech mi jeszcze założą obroże z
wbudowanym paralizatorem na szyję i przywiążą do słupa w piwnicy.
– Nie miałam
pojęcia, że w Waszej rodzince panuje taka cukierkowa atmosfera. - kontynuowałam - Musicie być tu
bardzo szczęśliwi jako nic nie znaczące insekty – zakpiłam, zwracając się
do kogoś, kto stał za moimi plecami. – Aż się rzygać chce, jak o tym myślę.
– Trochę
pokory, młoda – skarcił mnie szatyn. – Pokaż, na co Cię stać, a może
wtedy zasłużysz na mój szacunek i będziesz mogła sobie szczekać na prawo i lewo
o czym dusza zapragnie. Ale pamiętaj o jednym: małe pieski szczekają
najgłośniej. – Nie no, zaraz wyjdę z siebie. Jestem pewna, że cała
moja twarz jest już od dawna czerwona ze złości, ponadto jestem tak
rozwścieczona, że równie dobrze para mogła by mi wychodzić uszami.
– Oj, dajcie
już spokój. Potrzebujecie siebie nawzajem – wtrąciła rudowłosa. Gdyby nie
ona, to rzuciłabym mu się do gardła. Z całych sił trzymałam rozszalałe nerwy na
wodzy. Nigdy, nie okazuj słabości, nigdy nie okazuj słabości. Cholera, nie
działa. Potrzebne mi coś mocniejszego. Najlepiej wyżyłabym się na czymś
fizycznie, ale akurat przypomniały mi się słowa kogoś mądrego: Nie daj się
sprowokować ludziom. Gdy ktoś jest dla Ciebie złośliwy, nie bądź złośliwy w
zamian. Kiedy ugryzie Cię wściekły pies, a ty mu oddasz w ten sam sposób, sam
staniesz się wściekłym psem. Czy chcesz się zniżać do jego poziomu, Vivianne? –
Zadałam sobie pytanie i natychmiast miałam gotową odpowiedź.
– Nie
potrzebuje kogoś, kto swoich podopiecznych traktuje jak śmieci – wypaliłam
jak najspokojniej potrafiłam, i chodź głos mi drżał od nadmiaru emocji, w
oczach miałam zdecydowanie .
– A ja
nie potrzebuję swoich szeregach kogoś, kto będzie burzył wszystkie mury, które
udało nam się dotychczas zbudować, tylko dlatego, że jemu się coś nie podoba.
Światem rządzą określone zasady, których najczęściej trzeba się trzymać, a nie
robić, co się komu żywnie podoba. Barbarzyństwo i brak dyscypliny doprowadzają
do chaosu, którego my próbujemy uniknąć. Sztuką jest się dopasować – wypalił i mimo że miał trochę racji, nie mogę się z
nim zgodzić. Chociażby z czystej złośliwości mogłabym się spierać z nim do
końca życie, ale tu chodziło o coś zupełnie innego.
– Bycie
elastycznym jest przydatne, to prawda. Należy akceptować świat takim jakim
jest, ale nie można na niego godzić. Poddając się panującym obecnie regułą, nic
się nie osiągnie. Trzeba płynąć pod prąd, aby coś zmienić i otworzyć ludziom
oczy. Tak przy okazji, to jak na takiego dupka masz silne poczucie
sprawiedliwości – Syknęłam i wyszłam. Po
prostu musiałam się stamtąd jak najszybciej ulotnić. Miałam go już serdecznie
dość. Ruszyłam więc pośpiesznym krokiem w stronę windy, by nie musieć dłużej na
niego patrzeć. Gdy urządzenie zatrzymało się na parterze z charakterystycznym
dla siebie dźwiękiem, cała pewność siebie i determinacja ze mnie uleciała.
Poczułam się strasznie mała i otoczona przez nieznane, jak dzikiem zwierzątko
zamknięte w zoo. Największym moim zmartwieniem było to, że nie miałam bladego
pojęcia, którędy mam iść, aby wydostać się na powierzchnię. Zrobiło mi się nie
dobrze na myśl o tych wszystkich korytarzach pod ziemią. Wiem tylko tyle, że z
hali trzeba iść przez około 20 minut kanałami – to nie wiele i na pewno
nieprzydatne. Może i bym sobie poradziła, gdybym tylko za pierwszym razem
liczyła skręty, pod warunkiem oczywiście, że bym o tym nie zdążyła zapomnieć.
Ta… Niestety, starość nie radość.
– Wyprowadzić
Cię? – Usłyszałam za sobą znajomy głosik należący do Elizy. W jej tonie nie
było słychać już tego radosnej akcentu, co wcześniej.
– Byłoby miło – odpowiedziałam z jak największą uprzejmością, na jaką było mnie teraz
stać. Uśmiechnęłam się do niej lekko, by pokazać, że jestem przyjaźnie
nastawiona. Gdy na nią spojrzałam, dostrzegłam, że dziewczyna jest czymś
przejęta. Nie odwzajemniła mojego gestu.
– O co się
pożarliście? – Spytała bez zbędnych ceregieli. Podoba mi się jej
bezpośredniość. Zdezorientowana opowiedziałam jej całe zajście, nie pomijając
przy tym żadnych szczegółów, ani własnych odczuć związku z tą sytuacją. Czułam,
że mogę jej zaufać. Myślę, że obdarzyłam tę młodziutką kruszynkę sympatią, gdy
tylko ujrzałam ją po raz pierwszy. Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to
bliźniaków też polubiłam.
Gdy po jakże urokliwym
spacerze wśród tuneli pełnych szczurów i brzydko pachnącej wody wreszcie
wydostałam się na świeże powietrze, pożegnałam się z nastolatką i czym prędzej
pognałam do domu. Byłam nie tylko rozczarowana dzisiejszym wypadem, ale także
roztrzęsiona kłótnią. Nie tego się spodziewałam po opowieści Celestii.
Wyobrażałam sobie ich zupełnie inaczej. Stworzyłam sobie swój własny obraz
przedstawiający paczkę „przyjaciół”, a gdy okazało się, że nie pasują do mojego
opisu, że nie spełnili moich oczekiwań, wszczęłam awanturę i uciekłam.
Zachowałam się jak idiotka i największy tchórz! Powinnam była dać im szansę,
chociażby na ten jeden dzień. Zaślepiona wyidealizowanym obrazem, zapomniałam,
że oni również tak, jak normalni ludzie posiadają wady i odrębne, unikalne
osobowości. W końcu nie wszystkich da się lubić, ale każdemu trzeba pozwolić się
wykazać. Zawsze coś nas może zaskoczyć.
Wszystkie uczucia kłębiące się we
mnie zamieniły się na wstyd, który uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Nigdy w
życiu nie czułam się tak okropnie. Ciągle mimowolnie wracałam myślami do
wydarzeń z dzisiejszego dnia i za każdym razem miałam przez to ochotę wyskoczyć
przez okno. Jak to możliwe, że mam takie wyrzuty sumienia? Po krótkiej chwili
postanowiłam wziąć zimny prysznic. Liczyłam na to, że lodowata woda zmyje ze
mnie wszystkie przykre wspomnienia. Po raz kolejny tego dnia się zawiodłam.
Zapomniałam bowiem o jednym: wspomnienia nigdy nie umierają. Trzymają się
Ciebie kurczowo aż do śmierci, choćby nie wiem co.
Nie bardzo wiedziałam, co dalej ze
sobą zrobić. Usiłowanie spędzenia kilku godzin w objęciach Morfeusza nie
wchodziło w rachubę. Bezsenność skutecznie mi to umożliwiała. Z braku lepszego
zajęcia, albo może inaczej. Z braku jakiegokolwiek zajęcia, postanowiłam złapać
w ręce księgę. Ćwiczenie zdolności parapsychicznych to najlepsze i jedyne
możliwe zagospodarowanie mojego wolnego czasu. Leżenia na łóżku i podziwiania
sufitu oczywiście nie biorę pod uwagę. Po za tym wizja skupienia myśli na czymś
pożytecznym daje szanse na uwolnienia się chodź na trochę od dręczących
koszmarów dnia.
Następnym rozdziałem w książce były
praktyki medytacyjne. Wprowadzenie ciała i umysłu w ten stan poszerza
horyzonty, odblokowuje zmysły, które zaczynają reagować na paranormalne
receptory, wzmacnia potencjał i takie tam. Podoba mi się to w takim samym
stopniu co przeraża. Cała ta sprawa z ulepszeniami ciała i umysłu przyprawia
mnie o dreszcze, bo nie bardzo wiem, czego mogę się dokładnie po tej
przemianie spodziewać. W dodatku podejrzewam, że coś, co brzmi tak
kolorowo i przynosi takie korzyści, niesie ze sobą ogromny trud, piekielne zmęczenie,
setki treningów i przy okazji jest okupione cierpieniem. W końcu nic za darmo.
To właśnie czyni praktyki medytacyjne i naukę poszczególnych punktów
apetycznymi, ale i pikantnymi kąskami. Jest ryzyko, jest zabawa, a ja
lubię wyzwania. Nie ma nic lepszego niż pokonywanie swoich słabości.
Gdy robiąc coś, czuję strach, mam
wrażenie jakbym… Jakbym była szczęśliwa. Im bardziej paraliżujące i silne jest
doznanie, tym bardziej mam ochotę to zrobić. Adrenalina towarzysząca mi przy
tym sprawia, że czuję, że żyję. To wszystko powoduje, że uśmiecham się przez
łzy, bo uświadamiam sobie, że to jedyna rzecz, która odrywa mnie od szarej
codzienności. Jedyna, która sprawia, że monotonna egzystencja upodabnia się do
życia.
* *
*
Uchyliłam powieki i
przyzwyczajając się do oślepiającej jasności sterylnego pomieszczenia, ujrzałam
Elizę. Siedziała na krześle przy moim tymczasowym łóżku i obserwowała mnie
uważnie swoimi błękitnymi tęczówkami.
– Co ty tutaj robisz? To
prywatna placówka, nie wpuszczają tutaj nikogo po za uczniami i najbliższą
rodziną – zauważyłam. Mój głos brzmiał okropnie. Czuję, jakbym miała
w gardle Saharę. Dziewczyna natychmiast podaje mi szklankę z przezroczystą
cieczą. Wypijam od razu całą zawartość i dopiero po tym dostaję odpowiedź.
– Gdy
tak nagle zniknęłaś, zaczęliśmy się martwić. Postanowiliśmy wziąć Cię pod lupę.
Ja zajęłam się obserwacją szkoły i okolicznych parków, a bliźniaki monitorowali
resztę miasta oraz Twój dom, dodatkowo szukali Cię z naszym zaufanym
specjalistą. Celestia starała się Ciebie wyśledzić na własną rękę, ale poddała
się pierwszego dnia ze względu na nasze problemy z zasilaniem. Razem z Chrisem
i dwoma innymi członkami zajęli się tym problemem – wyjaśniła z
charakterystycznym dla wyrzutków uśmiechem.
– Niezła
organizacja, ciekawe jak z efektami – mruknęłam po cichu przypominając
sobie rozmowę z ich przywódcą.
– Wiesz,
Vivi, Christopher to mój starszy brat… – podjęła, a ja spojrzałam na nią
zaciekawiona. – Gdy rodzice dowiedzieli się o naszej inności, po prostu nas
porzucili. Spakowali się jednego dnia, gdy my byliśmy w szkole i ślad po nich
zaginął, a my wylądowaliśmy na ulicy. Miałam wtedy sześć lat, a on dziewięć.
– Teraz masz
około 14, prawda?
– Trzy dni
temu miałam urodziny. Niezłe wyczucie,
od tego czasu minęło…
– Osiem lat…
– Szepnęłam, głos mi drżał. Było mi szkoda tej kruszynki. W jak dotąd
radosnej dziewczynie jest teraz tyle smutku, że aż udzielił mi się jej ponury
nastrój. Ona tylko zaśmiała się przez łzy. Próbowała je powstrzymać, ale
marnie jej to wychodziło. Po kilku nieudanych próbach miałam jej dość.
– Jeśli
nie potrafisz powstrzymać płaczu, to tego po prostu nie rób. A najlepiej, jeśli
nie ukrywa się przed światem swoich uczuć. Samej siebie i tak nie oszukasz. Śmiej się, jeśli jesteś szczęśliwa, płacz, gdy jesteś smutna. Nie
duś w sobie tych uczuć. Zawsze lepiej się wypłakać, wyrzucić z siebie całą
frustrację. Wtedy znów będziesz mogła się uśmiechnąć. Inaczej wszystkie emocje
kłębiące się w Tobie zniszczą Cię psychicznie.
– To nie
jest takie proste – jęknęła. Wiem o tym.
– Nie
bój się swoich uczuć, bo kiedyś może się okazać, że to jedyne, co Ci pozostało.
– Wzięła się w garść.
– Wiem,
że mój brat jest trochę surowy, pewny siebie, arogancki i wymagający, ale w
równym stopniu co troskliwy, odpowiedzialny i inteligentny. Przez ten cały czas
sięgną opiekował. Od razu zrezygnował ze swojego dzieciństwa, by się mną zająć.
Dorósł aż za szybko tylko po to, by móc mnie chronić przed niesprawiedliwością świata. Codziennie przez
te lata był dla mnie jednocześnie starszym bratem, ojcem, najlepszym
przyjacielem, nauczycielem i powiernikiem. Jestem świadoma tego, że nie robi
piorunującego pierwszego wrażenia na ludziach, ale jako nasz przywódca spisuje
się świetnie. Stara się być konsekwentny, sprawiedliwy i wprowadza porządek.
Załagodził burzliwe relacje między nami, gdy powstawała nasza grupa. Każdy
z nas miał kiedyś tak cięty język jak ty – zażartowała, ale mnie nie
było do śmiechu. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie odezwałam się, między
nami zapadła głucha cisza.
– Z
resztą… Wiesz, jacy są chłopcy w tym wieku – zagadnęła. – Lubią się
popisywać i wywyższać. Taki syndrom samca alfa mu się udzielił –
zachichotała a moje kąciki ust powędrowały w górę.
– Nie,
nie wiem, ale rozumiem aluzję.
– Dołącz
do nas, Vivi. Chciałabym mieć taką siostrzyczkę, jak ty. Wszystkim przyda się
nowa twarz i zadziorny charakterek. Świeżość, którą wniesiesz dobrze nam zrobi.
Wszystkim. I Tobie, i nam. – Rozpędziła
się i z euforii wstała, przewracając krzesło.
– A co, jeśli
się mylisz, jeśli okaże się, że jestem wredną pindą, po czym wszyscy mnie
znienawidzicie? – Słowa z trudem przechodziły mi przez gardło. Nie chciałam
psuć jej humoru. Jest jeszcze młoda, dlaczego los nie mógł jej oszczędzić?
Dlaczego ludzie nie mogli? Po globie krąży zbyt wiele bestii, by ten świat miał
przyszłość. Ludzie cierpią fizycznie i psychicznie, popełniają
samobójstwa, są wyśmiewani, poniżani, żyją w ubóstwie, na ulicach w upale i na
mrozie, głodują, chorują, umierają. Nie mają rodzin, miejsca, do którego mogli
by wrócić. A inni? Inni mają to tam, gdzie kończy się kręgosłup. Żyją zamknięci
w swoich światach, zaślepieni przez egoistyczne zachcianki. Są znieczuleni na
cierpienie innych. W głowach tych kreatur góruje „ja”. Biznesmeni,
królewscy potomkowie, miliarderzy, dziedzice, każdy z nich ma tyle pieniędzy,
że mogli by nimi wymiotować, a mimo to wciąż im mało. Są skąpi i nie pomogą
nikomu. Gdyby chociaż jeden z tych nadętych, obrzydliwie bogatych snobów
odpuścił sobie tego jedenastego mercedesa, albo szóstą plazmówkę do swojej piętnastopokojowej
willi z basenem, w której mieszka z psem i przekazał pieniądze za nie biednym,
to jestem pewna, że nie ucierpiałby zbyt mocno. Za to kilkunastu potrzebujących
mogłoby być ocalonych. Problem tego świata polega na tym, że ludzie widzą tylko
i wyłącznie swoje potrzeby i nieprzerwanie dążą do powiększania swojego majątku
oraz pozycji kosztem bliźnich. I chociaż nieustannie czułam i byłam zmuszana do
oglądania upadającego świata, sama niewiele z tym robiłam. Powód jest prosty:
nienawidzę ludzi. Właśnie to czyni mnie takim samym śmieciem jak reszta
populacji. Strasznie mi było szkoda Eli za to, co spotkało ją ze strony
śmiertelników i nie chciałam niszczyć jej szczęścia i uśmiechu moimi
wymysłami i tchórzowskimi wymówkami, ale to było silniejsze ode mnie. Dręczące
myśli zżerały mnie od środka. Moje obawy były uzasadnione: po pierwsze zupełnie
nie potrafiłam obchodzić się z ludźmi, czego świetnym przykładem jest moja
kłótnia z Chrisem, po drugie jestem pewna, że wszyscy już o niej słyszeli
i będą mieli jakieś uprzedzenia. Możliwe, że nie dadzą mi szansy na pokazanie
siebie.
Odbieranie jej radości sprawiało,
że sumienie wypalało mi dziurę w mózgu, wyrzuty sumienia z powodu ostatnich
zdarzeń i mojego dziecinnego zachowania skręcały mi żołądek domagając się
odprawienia pokuty za popełnione czyny. Spojrzałam na nią z wahaniem, wcześniej
nie miałam na to odwagi, było mi wstyd. Wciąż się uśmiechała, sprawiała
wrażenie niewzruszonej. Podziwiam ją za jej siłę, ja wciąż jestem jeszcze
słaba. Jej moją nadzieją i motywacją, po mimo tak wielu krzywd pozostała
diamentem bez skazy. Nie uszkodzona przez zatruty świat. Przynajmniej takie
sprawia wrażenia, i choć jej aura promienieje czystością, nie potrafię dotrzeć
do jej myśli. Nie wiem, jakie demony skrywa w sobie.
– Zamiast czekać, zacznij żyć,
Vivianne. Nie martw się takimi drobnostkami. Wszyscy potrzebują trochę czasu na
klimatyzację w nowym otoczeniu, a każdy odmienny charakter, jak już mówiłam,
nadaje wartości naszej grupie. Ludzie miewają swoje złe dni, ale najważniejsza
jest tolerancja i różnorodność. – Przez chwilę analizowałam jej słowa.
Wiedziałam, że ma rację i nie mogłam się jej nadziwić. Taka młoda, a taka
mądra. Gdyby tylko więcej ludzi myślało w ten sposób. Ci przeklęci rasiści,
handlarze niewolników, i reszta powinni od dawna smażyć się w piekle.
Mówi się, że od czasu do czasu na
świecie pojawiają się idioci, którzy chcą go zmienić. Wszyscy nazywają ich
szaleńcami, bo mają własne, lepsze idee i pomysły na funkcjonowanie
społeczeństwa. Ludzie powiadają wtedy, że porywają się z motyką na słońce, ale
prawda jest taka, że to właśnie ci wariaci są tymi, którzy przewodzą
rewolucją i faktycznie ten świat
zmieniają. Takimi szaleńcami są właśnie Wyrzutki, a przynajmniej taką mam
nadzieję.
– Zaufam Ci,
El – Z jej ust wydobył się okrzyk radości. Natychmiast złapała mnie za rękę
i pociągając w stronę drzwi, wyciągnęła z łóżka. Z delikatnym uśmiechem na
twarzy dałam się jej prowadzić. Nie mogłam być obojętna na jej euforię, którą
emanowała.
Na szczęście nie zostałam
przydzielona do pokoju w gabinecie pielęgniarki na trzecim piętrze w głównym
budynku szkolnym, gdzie udzielano pierwszej pomocy. Gdyby tak było miałybyśmy
problemy z wydostaniem się. Ochroniarze i nauczyciele stawali by nam na
przeszkodzie. Ze szkolnego szpitala we wschodnim skrzydle o wiele łatwiej
wyjść. Jako, że trafiają tam szczególne przypadki, dorośli założyli, że ktoś ze
złamaniem, czy silnym wstrząsem mózgu raczej nie będzie chciał stamtąd zwiać.
* * *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz